Miłość w czasach makabry, czyli “Dewiant” #2. Tynion IV mistrzowsko kończy świąteczny koszmar
Jeśli po pierwszym tomie “Dewianta” czuliście, że to jest ten typ chorego, intymnego, a przy tym niesamowicie wciągającego thrillera, to możecie odetchnąć – drugi tom nie tylko dowozi, ale też naprawdę mocno dokręca śrubę, oferując satysfakcjonujące i przerażające zakończenie.
“Dewianta” (Shock Comics) stawiam w absolutnej topce kryminałów komiksowych. Choć z ręką na sercu muszę przyznać, że w tym gatunku preferuję raczej książki i nie czytam wszystkich komiksów jakie pojawiają się na rynku. Wydaje mi się jednak, że medium nie ma w tym przypadku aż tak istotnego znaczenia, bo liczy się dobra historia. A James Tynion IV ma do takich opowieści smykałkę. To jest komiks, który kłuje, drażni, ale jednocześnie przyciąga jak magnes, swoją duszną atmosferą i wiarygodnymi bohaterami.

Pierwszy tom, który wprowadzał nas w sprawę Dewianta - seryjnego mordercy z Milwaukee, skazanego pół wieku temu - zarysował ponury, zimowy klimat. Nowe, równie makabryczne morderstwa, tym razem w Chicago, rzuciły cień na młodego Michaela Schmitza, który zostaje aresztowany jako naśladowca. To jest punkt wyjścia dla drugiego tomu, ale Tynion, jak to Tynion, nie trzyma się prostego kryminału. Chodzi tu o coś więcej niż tylko o znalezienie prawdziwego zabójcy.
Fabuła w drugim tomie skupia się na Dereku, chłopaku Michaela. Lojalny i zakochany Derek rozpoczyna własne desperackie śledztwo, nadając historii emocjonalnego tonu. Cały tom to w zasadzie wyścig z czasem i szukanie prawdy, która oczywiście okazuje się jeszcze bardziej paskudna niż początkowe podejrzenia. Z jednej strony mamy Michaela, który w więzieniu mierzy się ze swoimi obsesjami i przeszłością, a z drugiej – Dereka, który coraz bardziej wchodzi w paradę zabójcy, który, umówmy się, jest bardzo, bardzo niezadowolony z tego, że ktoś chce mu zepsuć jego makabryczną, świąteczną tradycję.

A że historia kręci się wokół środowisk LGBTQ+, Dewiant staje się nie tylko uosobieniem mordercy, ale również tabu - postacią zmitologizowaną przez strach i uprzedzenia. Kiedy Michael, młody gej, zostaje oskarżony o "kopiowanie" okrutnych zbrodni, od razu widać, jak łatwo społeczeństwo przerzuca odpowiedzialność na tych, którzy i tak są na marginesie. To policzek wymierzony w nasze najbardziej wsteczne instynkty.

Nad całą historią unosi się duch totalnego mroku i beznadziei. To nie jest ten lekki, pop-horror, gdzie wszystko dobrze się kończy (no może nie dla wszystkich bohaterów ;) ). To jest brud, krew, zima i poczucie, że pewne rany, zwłaszcza te społeczne i psychiczne, nigdy się nie zabliźniają. Tynion nie boi się poruszać tematów tabu, zwłaszcza tych związanych z seksualnością i religijną hipokryzją, co czyni ten komiks nie tylko strasznym, ale też prowokującym do myślenia.
Doceń moją pracę i postaw mi kawę 😉
Rysunki Joshuy Hixsona są ciężkie, duszne i niesamowicie klimatyczne. To nie tylko ciemne cienie czy ziarniste tekstury, ale również ujęcia, które sprawiają, że czujecie się, jakbyście podglądali coś, czego nie powinniście. Hixson świetnie oddaje emocje – od paniki i strachu, po tę cichą, wewnętrzną walkę bohaterów. Kiedy Michael jest w celi, czujemy jego klaustrofobię i narastającą histerię. Kiedy Derek biega po zaśnieżonym Milwaukee, wręcz czujemy ten mróz i desperację.
Oczywiście, nie jest to komiks bez drobnych wad. Być może ujawnienie tożsamości zabójcy może wydawać się niektórym nieco z czapy, ale w horrorach czasem tak bywa. Grunt, że niemal przez cały tom zastanawiamy się, kto rzeczywiście jest mordercą. Michael, emerytowany policjant poraniony przez prawdziwego Dewianta, a może jedna tych drugoplanowych postaci, które orbitują wśród bohaterów? Finał jest totalnie nieprzewidywalny, dzięki czemu trudno oderwać się od lektury.
Podsumowując, “Dewiant” #2 to solidne, mroczne i przemyślane zamknięcie historii. To jest lektura dla tych, którzy lubią true crime przefiltrowane przez gotycki, świąteczny horror z solidną dawką psychologicznego dreszczyku. Tynion IV znowu udowadnia, że jest jednym z najważniejszych głosów we współczesnym komiksie grozy. Gorąco polecam, ale tylko czytelnikom o mocnych nerwach i gotowych na mrok, który tkwi nie tylko w mordercach, ale i w nas samych.