Asteriks: „Niezgoda” - recenzja. Uniwersalna opowieść o tym, jak łatwo skłócić zgraną społeczność
“Niezgoda” to jeden z tych komiksów, których treść nie zestarzała się ani na jotę. Autorzy pokazali, jak łatwo skłócić nawet zgraną społeczność za pomocą plotek i niedomówień. Po lekturze warto dać sobie chwilę na refleksję. Przesłanie jest zaskakująco aktualne w czasach wojny polsko-polskiej.

Na początek ważna kwestia: Ahigieniks kłamie wmawiając Galom i czytelnikom, że sprowadza świeże ryby z Lutecji. Rozpracowali go autorzy dodatku, którzy twierdzą, że w owym czasie Galowie dorywczo parali się rybołówstwem, a już raczej na pewno nie sprowadzali ryb z daleka. Coś z tymi sprzedawcami ryb musi być na rzeczy, bo takie “mijanie się z prawdą” można nawet dziś spotkać w kurortach nad Bałtykiem. Co niektóre restauracje wmawiają letnikom, że sprzedają “świeżego dorsza złowionego dziś rano”, podczas gdy od maja do końca sierpnia we wszystkich podregionach Morza Bałtyckiego nie można łowić tej ryby. No ale mniejsza z tym, przejdźmy do rzeczy.

„Niezgoda” to piętnasty tom klasycznej serii o dzielnych Galach i jeden z tych albumów, które z biegiem czasu nie tracą siły rażenia. Fabuła układa się tu wokół prostego, ale zabójczo skutecznego planu Rzymian. Skoro wioski Asteriksa nie da się pokonać siłą, Cezar sięga po psychologię. Do Galii wysyła agenta, którego jedyną bronią są podszepty, insynuacje i rozkręcanie konfliktów. Wioska, którą znamy jako wspólnotę silną humorem i solidarnością, nagle zaczyna pękać. Znikają zaufanie i cierpliwość, a drobne frustracje obrastają w wielkie pretensje. Rene Goscinny z chirurgiczną precyzją rozpisuje mechanizmy siewu niezgody, a Alberto Uderzo rysuje je w rytmie coraz gęstszych kadrów i coraz bardziej zaciśniętych pięści.

Wydanie w twardej oprawie jest przygotowane z myślą o czytelnikach, którzy lubią zajrzeć za kulisy. W dodatkach znajdziemy materiały o okolicznościach powstania albumu, masę ciekawostek (jak tę o Ahigieniksie), a także reprodukcje archiwaliów. To ten typ pakietu, który pozwala zobaczyć, jak precyzyjnie była konstruowana każda scena i puenta. Tradycyjnie mamy też rys historyczny omawiający okoliczności powstania albumu.

W tym przypadku redaktorzy spekulują, że sprężyną mogły być konflikty Gosinnego z innymi autorami magazynu “Pilote”. Zarzucali oni scenarzyście, że się sprzedał i poszedł w komercję. Ponoć mocno to nim wstrząsnęło. Być może wpływ miały też ogólne nastroje w społeczeństwie - przypomnijmy, że w 1968 roku doszło do rozruchów we Francji. Zapoczątkowały je protesty studenckie, których bezpośrednią przyczyną było usunięcie przez policję demonstrantów z okupowanego wydziału paryskiej Sorbony.

W dodatkach edytorskich znajdziecie też sporo ciekawostek z na temat zagranicznych wydań. Komiks „La Zizanie”, czyli „niezgoda” debiutował w 1970 roku w odcinkach na łamach „Pilote” i miał być to komiks o “wojnie psychologicznej”. Angielska wersja znana jest jako „Asterix and the Roman Agent”, a rzymski intrygant nosi tam wymowne imię Tortuous Convolvulus. We Francji funkcjonuje jako Tullius Détritus, a polscy czytelnicy znają go jako Tuliusza Destrukcjusza. Te gry słowne nie są dodatkiem, lecz częścią satyry – nazwiska same w sobie zdradzają funkcję postaci.

Jak to się czyta dziś? Zaskakująco świeżo. Gagi słowne i fizyczne wciąż działają, a tempo prowadzenia konfliktu przypomina, że Goscinny był mistrzem krótkiej formy. Uderzo bawi się mimiką i ruchem zbiorowym – sceny masowych sprzeczek, narad i niby-ugodowych gestów to małe spektakle choreograficzne. Jednocześnie autorzy nie tracą z oczu ciepła serii. Nawet gdy wioska iskrzy od pretensji, bohaterowie pozostają ludzcy, a puenta przywraca równowagę w stylu, który fani znają i lubią.

Polskie tłumaczenie trzyma charakter Asteriksa. Realia i dowcipy są przeniesione tak, by nie gubić gry słów. W nowym wydaniu na plus wypada też komfort lektury. Twarda oprawa i porządny druk robią swoje, a blok dodatków pozwala „zostać” z albumem dłużej niż na jedno popołudnie. To dobra propozycja dla tych, którzy już kolekcjonują serię, ale też dla nowych czytelników – „Niezgoda” jest samodzielna i nie wymaga znajomości wszystkich tomów.

Na koniec jeszcze ciekawostka etymologiczna z wersji angielskiej: nazwisko agenta Convolvulus to po łacinie powój, roślina, która oplata i dusi wszystko dookoła. Brzmi jak idealna metafora plotki, która potrafi zawładnąć całą społecznością w mgnieniu oka.
“Niezgoda” to album, do którego warto wrócić właśnie teraz, w dopracowanej edycji i z zestawem materiałów, które podnoszą wartość całości. „Niezgoda” bawi, ale przede wszystkim uczy, jak krucha bywa wspólnota, gdy ktoś zawodowo roznieca spory. Brzmi znajomo, prawda?
[Współpraca recenzencka] Egzemplarz komiksu otrzymałem bezpłatnie od wydawnictwa Egmont. Wydawca nie wywierał wpływu na moją opinię i nie czytał tekstu przed publikacją.