Wróciła moda na "blind bagi" w amerykańskich komiksach. Jedni są zachwyceni, inni twierdzą, że to hazard
Jeśli śledzicie newsy z rynku amerykańskiego, możecie mieć wrażenie, że wróciła moda na „blind bagi”. Mechanika tego pomysłu jest prosta: zamiast kupować zeszyt z konkretną okładką, czytelnik dostaje zapieczętowaną folię, a dopiero po otwarciu poznaje jaką okładkę udało mu się wylosować.
Może to być standard, jeden z kilku wariantów lub kolekcjonerski unikat. Działa to na podobnej zasadzie jak dobrze nam znane „jajka z niespodzianką”, minifigurki Lego czy karty kolekcjonerskie, tylko zostało przeniesione do świata komiksu.
W rzeczywistości nie jest to jednak nowe zjawisko. Polybagi były niezwykle popularne szczególnie w latach 90., gdy rynek kolekcjonerski był rozgrzany do czerwoności. W mijającym roku zaczęto ponownie masowo wykorzystywać tę formę jako narzędzie „losowania” okładek i wariantów, czyli sprzedaży opartej na elemencie niepewności. Zagraniczne serwisy piszą, że tzw. polybagi wracają, ale w innej roli niż kiedyś.
Symboliczny przykład tej fali to „Invincible Universe: Battle Beast #1”. Jak podaje Image Comics, zamówienia na ten zeszyt miały być wyjątkowo wysokie, a w blind bagach obiecywano dodatkowe elementy, w tym komiksowe „bonusy” i warianty, których nie da się wybrać przy ladzie.
Chwilę później do gry weszło DC - „Batman #1” dostał specjalną wersję „Blind as a Bat”. Okładki – niespodzianki przestały być tylko gadżetem, a stały się osobną strategią sprzedaży, z wyraźnie wyższą ceną niż standardowy zeszyt. Równolegle DC zaczęło rozkręcać podobną zabawę przy „DC K.O.”, gdzie pojawiają się warianty o różnych progach rzadkości.

Marvel też testuje ten model. Jak informowało wydawnictwo w komunikatach dla rynku, „Ultimate Endgame #1” ma wariantową dystrybucję w formie blind bagów w ramach popularnej u nich „gry” wariantami, czyli mieszania okładek o różnej dostępności. Do trendu dołączyli kolejni wydawcy. Przykładowo IDW zastosował podobne rozwiązania przy „Teenage Mutant Ninja Turtles #13”.

Ten mechanizm ma jednak dwie strony medalu. Z perspektywy wydawców i sklepów komiksowych to łatwy sposób na podbicie zamówień i stworzenie „wydarzenia” wokół premiery, nawet jeśli mówimy o zwykłym zeszycie. Dla części czytelników to zabawa w losowanie, a dla kolekcjonerów – polowanie na unikaty.
Krytycy widzą w tym jednak mechanikę podobną do losowania nagród, tylko w produkcie, który wcześniej kupowało się świadomie. Produkcie skierowanym do dzieci i młodzieży. W zagranicznych mediach pojawiają się argumenty o „hazardzie” i o tym, że część wydań bywa po prostu za droga jak na to, co realnie oferuje. Publicyści wspominają lata 90., gdy gonienie za „sztuczną rzadkością” i efektownymi trikami okładkowymi doprowadziło do przegrzania rynku.
W Polsce możemy na razie „czuć się bezpiecznie”. Nam bliżej do limitowanych okładek i wydań kolekcjonerskich, które czytelnik może wybrać świadomie. Blind bagi w rozumieniu „kupujesz zeszyt w ciemno” to nadal egzotyka. Jednocześnie polscy czytelnicy znają kulturę blind boxów z rynku figurek i gadżetów, więc jeśli amerykański model będzie się utrzymywał, prędzej czy później ktoś spróbuje przeszczepić go także na komiksy.
Samo zjawisko jest natomiast o tyle ciekawe, że łączy bardzo stary chwyt (polybag) z nową dynamiką rynku, gdzie liczy się „moment” w social mediach, unboxing i kolekcjonerskie emocje. Pytanie brzmi nie „czy to zadziała”, bo już działa, tylko jak długo da się utrzymać zainteresowanie, zanim czytelnicy uznają, że losowanie zaczęło zastępować sam komiks.

