Czy płacić za wrysy? Zasady, ceny i etyka na festiwalach

Wrysy: płacić czy nie? Zebrałem głosy rysowników i czytelników, proponowane stawki (w tym MFKiG), zasady rozdzielające autograf od rysunku i praktyczne wskazówki, jak zamawiać, żeby wszyscy wyszli zadowoleni.

Czy płacić za wrysy? Zasady, ceny i etyka na festiwalach

Co jest wrysem, a co autografem

W polskiej komiksowej codzienności pojęcia często się mieszają. Dla wielu osób szybki szkic ołówkiem obok podpisu wydaje się naturalnym elementem autografu. Dla autorów to zwykle dwie inne czynności. Podpis i krótka, imienna dedykacja bywają uprzejmym, darmowym dodatkiem. Dopracowany rysunek to już praca do wyceny, z zakresem i czasem. Z takiego rozumienia wyrasta prosty postulat porządkujący oczekiwania.

Andrzej Graniak, współtwórca „Gorana”, mówi wprost, że długo robił wrysy gratis z szacunku do czytelników, ale z samej satysfakcji rachunków się nie opłaci. Proponuje więc standard środowiskowy: wrysy są płatne, a konkretną stawkę ustala każdy artysta. Taki model ma przeciąć nieporozumienia i z wyprzedzeniem ustawić zasady gry.

Dla mnie najważniejsze są imienne dedykacje - traktuję je jako pamiątkę, której nie zamierzam się pozbywać. WB

Kontra nadchodzi natychmiast. Jeden z czytelników odpowiada ostro, że to strzał w kolano dla rodzimych twórców. Skoro autograf też podnosi wartość egzemplarza, to czemu nie pobierać za niego opłaty. „Kupiłem komiks, więc za pracę zapłaciłem. Wrys to dodatek dobrej woli” – pisze. W tym samym duchu inny czytelnik dodaje, że to właśnie perspektywa wrysu często układa festiwalową listę zakupów. W jego oczach to narzędzie, które napędza zainteresowanie, frekwencję i sprzedaż.

Gdzie przebiega granica

W praktyce wielu rysowników stawia granicę bardzo konkretnie. Artur Biernacki, autor „Hexenberga 1626”, mówi jasno, że wrys bez imiennej dedykacji w komiksie jest płatny. To samo dotyczy osobnych kartek czy blanków. W domyśle: imienna dedykacja, która zniechęca do późniejszej odsprzedaży, zwykle pozostaje bezpłatna. Ten pragmatyzm podziela wielu fanów. Rysunek „przywiązany” do właściciela częściej zostaje pamiątką, a rzadziej zmienia się w szybki towar.

Piotr Bednarczyk, autor rysunków do „Lila i Puta”, opisuje model, który porządkuje nastroje po obu stronach stołu. Rysunkowa dedykacja w albumie jest darmowa, ale jej rozmach zależy od długości kolejki. Autonomiczne rysunki, dopracowane wnętrza okładek czy blanki są płatne, bo wymagają skupienia i czasu, który Bednarczyk musi wyjąć z pracy nad kolejnymi planszami albo z życia rodzinnego. Dodaje też prostą granicę higieniczną. „Zostawię komiks, wrócę za godzinkę” często kończy się porzuconymi egzemplarzami. Po latach kilka takich komiksów rozdał, bo właściciele nigdy nie wrócili.

Są i twórcy, którzy nadal rysują gratis, ale z zastrzeżeniami. Unka Odya, autorka „Broma”, opowiada o sytuacji w strefie autografów, gdy ktoś poprosił o portret ślubny. Odmówiła. Zauważa, że sama opłata ograniczyłaby zapędy stałych zbieraczy i przeniosła „zlecenia” poza scenę podpisów. To ważny wątek. Cena bywa nie tylko wynagrodzeniem za pracę. Bywa też miękką regulacją popytu, która zmniejsza pokusę nadużyć i rozdziela festiwalowy gest od pełnoprawnego zamówienia.

Janusze biznesu czy mechanika rynku

Kiedy rozmowa schodzi na polowanie na darmowe wrysy i późniejszy handel, emocje rosną. Paweł Gierczak, znany też jako Tajfun Nino i autor serii „Tajfun”, nie ma nic przeciw szkicownikom. Bardziej niż zbieracze bawią go jednak janusze biznesu, którzy kupią komiks za 60 zł, a trzy dni później próbują sprzedać za 300. Jarosław Wojtasiński, autor „Clinta Northwooda” oraz autor nowych przygód „Binio Billa”, podsuwa proste remedium. Imienne dedykacje utrudniają odsprzedaż za grubszy szmal, więc ograniczają ten konkretny rodzaj spekulacji.

W którymś momencie pada też pytanie, które dotyka sedna. Jeden z czytelników pyta, co złego w tym, że ktoś wystoi swoje w kolejce i sprzeda komiks z wrysem. Kontra: jeśli ktoś nie dopłacił za rysunek, a zarobił na nim setki złotych, to wykorzystał uprzejmość artysty. Co innego, gdy zapłacił za wersję z wrysem. Wtedy twórca otrzymał wynagrodzenie i sprawa jest uczciwa.

Tu przypadek komiksu kupionego przeze mnie z ogłoszenia - bez imiennej dedykacji. Ta część trylogii była o kilkadziesiąt złotych droższa niż dwie pozostałe.

Jeszcze inny czytelnik obstaje jednak przy marketingowej logice. Wrysy nakręcają popularność. Nawet jeśli część egzemplarzy wraca na rynek, autor i tak zarobił, bo wcześniej ktoś kupił jego album. Dorzuca zaczepne pytanie o „dodatkowe 20 zł”. Czy jeśli dołożę je do ceny albumu, a potem sprzedam całość drożej, to już będzie przyzwoicie. W ten sposób ścierają się dwa porządki. Pierwszy mówi o promocji i atmosferze. Drugi o wynagrodzeniu pracy i o tym, że rysunek to już nie gratis, tylko usługa.

Kolejki, numerki i proza organizacji

Jest jeszcze proza organizacji, którą każdy bywalec festiwali zna na pamięć. Wielogodzinne stanie, numerki bez gwarancji, rysunki mierzone stoperem. Jeden z czytelników pyta wprost, czy w strefie autografów powinien wisieć cennik. Jego zdaniem ucywilizowałby program, choć on sam by z niego nie skorzystał. Z tych historii wyłania się rozwiązanie, które w praktyce działa najlepiej. Scena autografów zostaje od podpisów i szybkich, imiennych drobiazgów. Płatne, dopracowane wrysy i zlecenia przenoszą się do Alei Artystów i na stoiska. Tam można się umówić na spokojnie i ustalić wszystko zawczasu. Zakres, czas, odbiór i cenę.

Zachodnie lustro. „Thorgal” i gorzka lekcja

Najmocniejszym lustrem bywa porównanie z Zachodem, zwłaszcza gdy w grze jest Grzegorz Rosiński, autor „Thorgala”. Jeden z doświadczonych kolekcjonerów przywołuje rok 2021 i MFKiG. Ludzie wydawali po kilkaset złotych w towarze, by dostać wrys. W zamian dostawali czterdziestosekundowy szkic, a "nad autorem stał marszand i poganiał. Atmosfera była daleka od twórczej".

Autografy na MFKiG 2025 - rozpiska godzinowa
Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi (27-28 września) to okazja, by spotkać ulubionych twórców i poprosić ich o autografy oraz wrysy. Poniżej znajdziecie rozpiskę z listą autorów, którzy będą dostępni w strefach autografów.

Wnioski są dwa. Na zachodnich rynkach dopracowana dedykacja jest normalnie wyceniona i klienci cierpliwie czekają. U nas darmowa taśma bywa mieszanką presji i nerwów, która zabija sens spotkania.

Inny czytelnik dopowiada jeszcze jedną scenę, tym razem już poza halą. Zagadnął na koniec festiwalu pewnego artystę tworzącego wrysy na zaproszenie wydawnictwa. Proste pytanie: jak panu minął dzień? Najpierw panika w oczach, jakby za chwilę miał dostać pod nos kolejny komiks do wrysowania. Potem westchnienie: „A co tu mówić… jutro znów mnie tu przywiozą jak psa na łańcuchu” i szybkie odejście. To zdanie działa jak czerwona lampka. Jeśli wrysy stają się przymusem, a nie świadomą decyzją, wszyscy przegrywamy.

Głos kolekcjonera. Jakość za cenę

W dłuższym liście jeden z kolekcjonerów porządkuje sprawę do bólu praktycznie. „Nigdy nie miałem oporów przed płaceniem. Autor ma prawo oczekiwać gratyfikacji. Większość moich wrysów zdobyłem za darmo, ale te najlepsze zawsze były płatne”. Wspomina rysunek Rafała Mikołajczyka do „Niezwyciężonego” za około sto złotych i specjalną dedykację od Ingo Römlinga, która choć zdobyta w strefie autografów, była wcześniej przedpłacona przy zakupie oryginalnych plansz. Efekt ocenia jednoznacznie. Jakość była nieporównanie wyższa. Na najbliższy festiwal planuje dwa płatne wrysy u Enrico Mariniego, po sto pięćdziesiąt do dwustu euro. Inne odpuszcza, bo nie trafiają w jego gust. Podsumowanie jest proste i nadaje się na motto. „Autograf za darmo – tak. Płatne wrysy – jak najbardziej”.

A ile to właściwie kosztuje

Ceny nie biorą się z powietrza. Rosną wraz z czasem, złożonością, liczbą postaci i nośnikiem. Potwierdza to świeża zapowiedź organizatorów 36. MFKiG. Główne gwiazdy festiwalu, czyli Sean Murphy, Enrico Marini i Bill Sienkiewicz, będą przez oba dni w centrum płyty Atlas Areny na stoiskach 221, 223 i 224.

U Seana Murphy’ego autograf w komiksie kosztuje 20 zł. Mini printy to 20 zł, średnie 40 zł, duże 80 zł. Tak zwany festiwalowy wrys, pięcio do dziesięciominutowy, na pustej kartce wyceniono na 950 zł, a na okładce blank na 1100 zł. Płatność gotówką lub PayPalem.

U Enrico Mariniego autograf jest gratis. Rysunki w albumach to widełki od 50 do 500 euro. W formacie A4 od 200 do 900 euro. Na blankach od 350 do 1200 euro. Prace w kolorze z wieloma postaciami, w A4 i w powiększonym A4, kosztują od 600 do 2400 euro.

U Billa Sienkiewicza autograf w komiksie kosztuje 80 zł. Wrys w albumie to 750–1100 zł. Twardooprawne szkicowniki wyceniono na 150 zł w limitowanej puli.

Te cenniki dobrze pokazują zachodni punkt odniesienia. Dopracowany rysunek jest normalną usługą. Cena rośnie wraz z czasem i stopniem skomplikowania. W polskich realiach spór o „za darmo czy płatne” często rozstrzygają właśnie takie przejrzyste widełki. Porządkują kolejki i oczekiwania po obu stronach stołu.

Jeszcze kilka historii, które dobrze koją emocje

Warto wrócić do zwyczajnej sceny z prowincjonalnego spotkania, o której opowiada Wojtasiński. Przy „Clincie” w Białogardzie wersja z wrysem miała wyższą cenę. „W końcu bierzesz za to kasę” – usłyszał od osoby „z komiksowa”. To drobiazg, ale brzmi jak znak, że dojrzewamy do nazywania rzeczy po imieniu.

I jeszcze raz o imionach, bo to naprawdę działa

Imienna dedykacja jest najprostszym i najskuteczniejszym hamulcem na skalpowanie. Czytelnik, który kocha swoją półkę, będzie prosił właśnie o to. Kolekcjoner, który chce pracę „do teczki”, woli wersję płatną i bezimienną, ale wtedy naturalnie wchodzi w świat stawek i jakości. To czytelny podział ról. Drobny, imienny gest zostaje w strefie autografów. Rysunek za pieniądze trafia do Alei Artystów i na stoiska. W obu przypadkach z góry wiadomo, czego się spodziewać.

Roboczy kompromis, który już działa

Z zebranych głosów wyłania się spójny układ:

  • Scena autografów – podpis i szybkie, imienne drobiazgi (bez opłat, w miarę możliwości).
  • Aleja Artystów / stoiska – płatne wrysy i zlecenia, umawiane na spokojnie, z jasnym zakresem i ceną.
  • Imienna dedykacja – skuteczny hamulec na skalpowanie.
  • „Jakość za cenę” – jeśli wchodzimy w stawki „pro”, naturalnym oczekiwaniem jest więcej czasu i lepszy efekt.

Werdykt

Płaćmy, gdy prosimy o coś więcej niż szybki gest przy podpisie. Płaćmy, gdy rysunek ma być bezimienny i z definicji może krążyć po rynku. Płaćmy, gdy oczekujemy jakości i czasu. Zostawmy miejsce na bezpłatną, imienną drobnostkę w strefie autografów, bo to sól festiwali.

Najważniejsze, żeby zasady były jasne i komunikowane zawczasu. Gdzie co robimy, w jakim czasie i za ile. Wtedy jedni wyjdą z piękną pamiątką, drudzy z poczuciem uczciwie opłaconej pracy. A kolejki pod halą przestaną być próbą charakteru i znów staną się częścią święta komiksu.

Jeśli trzeba, doprecyzujmy widełki. Jeśli chcemy, uruchommy puszkę na cel charytatywny tam, gdzie rysunek idzie odruchowo. Najważniejsze, by nie mieszać uprzejmości z pracą. Od tej granicy zależy, czy po latach będziemy wspominać wzruszające spotkania, czy tylko czterdziestosekundowe szkice wyrywane spod ołówka. I czy wielki autor wychodząc z hali będzie mógł powiedzieć: „To był dobry dzień”, zamiast gorzkiego „jutro znów mnie tu przywiozą jak psa na łańcuchu”.