Darkness. Marc Silvestri, Garth Ennis - Studio Lain. Opinia

Zastanawiałem się czy dawać te dwa albumy do mojej „piątki” miesiąca. Z prostego powodu – tych komiksów po prostu nie ma na rynku i trochę głupio polecać coś, czego w zasadzie nie możecie już kupić. Ale mimo wszystko, uważam, że wydanie tego komiksu, a właściwie komiksów, bo to dwa solidne albumy, jest na tyle istotne, że słabo byłoby wprowadzać takie samoograniczenie.
Po pierwsze: to jest materiał ważny dla czytelników wychowanych na komiksach TM-Semic, wielu z nas pewnie czekało i z uśmiechem na twarzy stawia u siebie w kolekcji takie zbiorcze wydanie.
Po drugie: tytuł ten otwiera amerykańską linię wydawniczą StudiaLain – ogłoszone są licencje na kilkanaście innych tytułów, na czele z szeroko potraktowanym uniwersum Spawna. Image będzie więc miało w końcu porządną reprezentację u nas w kraju. Swoją drogą to dziwne, że w zasadzie niedużemu wydawnictwu udało się dogadać z molochem zza oceanu (bo nieraz dało się słyszeć głosy, że Image jest ciężkim partnerem dla polskich wydawców – czego obrazem miało być przerwanie „Żywych Trupów”, które było hitem wydawnictwa Taurus).

Po trzecie: wydanie Darkness stało się swego rodzaju zjawiskiem – w pewnym sensie ugruntowało pewien model wydawniczy, którym Studio Lain się posługuje. Czyli robimy nakład „na styku”, powodując, że wszyscy wahający się są zainteresowani i zdecydowani już na starcie. Ciekawe, na pewno bardzo skuteczne biznesowo podejście, i myślę że to temat na szerszą dyskusję, podobnie jak np. wydania limitowane.
Przechodząc do samego komiksu, miałem dwa pierwsze wrażenia po otrzymaniu przesyłki z Księgarni Gildia. Zdziwiłem się po przejrzeniu, że jakość rysunków mnie już tak nie porywa. W mojej głowie gdzieś ten komiks zapisał się przede wszystkim jako wymiatacz rysunkowy, no a teraz widzę, że po latach już tak to nie działa, minął zachwyt nastolatka kolorowymi efektami Image i obiektywnie wygląda to gorzej niż zapisało się w mojej pamięci. Co nie znaczy, że jest źle – to nadal pierwsza liga komiksu amerykańskiego.



Jeśli jesteśmy przy jakości i sposobie wydania, to albumy świetnie prezentują się na półce. Natomiast jeśli chodzi o samo obcowanie z tym produktem podczas czytania… no to już sprawa zaczyna robić się problematyczna. To jest naprawdę ogromna i ciężka cegła. Podczas moich standardowych sposobów czytania – czyli na sofie i na fotelu – po kilku minutach można powiedzieć, że lektura robiła się mało przyjemna. I w sumie dość przypadkowo, przygotowując się do materiału odkryłem, i polecam, że najlepiej czyta się te albumy przy biurku – proste i zdrowsze.
Scenariusz początkowo spod pióra Gartha Ennisa, później dochodzą kolejni autorzy. Pod tym kątem nie będę oceniał, bo jestem jeszcze ciągle na początku przygody z odświeżeniem sobie tego tytułu.
Ciekawe zjawisko 😉