John Constantine, Hellblazer - Trup w Ameryce. Recenzja komiksu
Dym. Zawsze zaczyna się od dymu z kolejnego taniego Silk Cuta, który smakuje jak spalona nadzieja skąpana w kwaśnym deszczu. Jeśli myśleliście, że John Constantine w końcu kopnął w kalendarz i zostawił nas w spokoju z tym całym magicznym bagnem, mam dla was złą wiadomość - drań znów to zrobił. Wrócił. Choć technicznie rzecz biorąc, jego serce to tylko kawał zimnego mięsa, a on sam bardziej przypomina chodzący wyrzut sumienia niż człowieka.
Wydawnictwo Egmont po raz trzeci zabiera nas do Uniwersum Sandmana, oddając za przewodnika nie byle kogo, bo Maga z Liverpoolu. Constantine wraca po latach do Ameryki - miejsca, gdzie trup ściele się gęsto.
„Trup w Ameryce” to komiks zamykający trylogię stworzoną przez Simona Spurriera i Aarona Campbella. Całość wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia - od zeszytów naprawdę mocnych, po takie, które można by pominąć bez większego żalu. Wydanie zbiorcze obejmuje jedenaście zeszytów.
Kontynuujemy wątki otwarte w poprzednich tomach. Tym razem „nieumarły”, a jednak martwy Constantine wyrusza w podróż po Stanach Zjednoczonych. Towarzyszą mu jego nieoczekiwany syn Noah oraz charakterna Nat. Wszyscy na pokładzie klasycznego czerwonego Routmastera.
Dynamika tej historii opiera się na desperackim wyścigu z czasem. Ciało Johna dosłownie się rozpada - każdy krok to walka z nekrozą, każda rozmowa to balansowanie na granicy ostatecznego potępienia. Constantine nie tylko umiera; on gnije na oczach czytelnika, a proces ten staje się integralną częścią narracji.
Angielska ferajna jest ścigana przez siły, które nie są zwyczajnymi demonami, ale czymś o wiele gorszym. Tajemne moce wykorzystują piasek z Sakwy Morfeusza, niszcząc już i tak niepewny porządek w amerykańskim świecie. Constantine ma dług wobec Sandmana, a długi w tym świecie rzadko są spłacane w sposób cywilizowany. Mistrz oszustw musi zmierzyć się z ludźmi, którzy sami stali się potworami, nie przez magię, ale przez gniew, strach i ślepotę spowodowaną ich ideologiami.




Cała podróż to seria zdarzeń, w których każdy przystanek ujawnia kolejny element spisku. Pojawiają się stare postacie: Swamp Thing, który odzyskuje część swojego rozsądku, oraz posłannicy z królestwa snów. Constantine prowadzi swoją ulubioną grę - wymianę usług z istotami, które nie zawsze dotrzymują słowa. Tempo wydarzeń jest zmienne ale i dynamiczne: ucieczka, konfrontacja, manipulacja. Główni bohaterowie przechodzą zmiany - Noah zdobywa nowe umiejętności, Nat ujawnia nowe strony swojej osobowości, a John... John jest coraz bliżej swojego końca.
To historia o tym, jak decyzje podjęte w przeszłości mają konsekwencje. Dotyczy ludzi, których Constantine zranił. Opowiada także o Ameryce, gdzie magia z Europy spotyka się z zupełnie innymi demonami. Są one bardziej bezczelne, bardziej dosłowne i w ogóle niezainteresowane elegancją rytuałów.
Każdy nowy zeszyt to nowa warstwa w tej opowieści. Poznajemy różne postacie, które nie są tylko tłem. Są magowie, którzy nie wiedzą, co robią, ofiary systemu, fanatycy religijni i ci, którzy chcą zarobić na cudzych przekonaniach. Constantine porusza się pośród nich jak doświadczony człowiek - jest cyniczny, inteligentny, ale także wyraźnie zmęczony. Nie jest już młodym, pewnym siebie cwaniakiem, który myśli, że zawsze ma rozwiązanie. To ktoś, kto wie, że każde rozwiązanie ma swoją cenę i ktoś ją ostatecznie zapłaci.
Scenariusz Spurriera, wspierany przez Campbella, to doskonały przykład historii, w którym rozmowy między bohaterami są równie ważne jak cała historia. Postać Constantine ma bardzo charakterystyczny sposób mówienia - często jest sarkastyczna, czasem boleśnie szczera, a nawet poetycka w swoim sceptycznym podejściu do życia. Autor bardzo dobrze rozumie tę postać, jego gniew na niesprawiedliwość społeczną, świadomość polityczną i naturalną niechęć do ludzi na wysokich stanowiskach. To historia z serii Hellblazer, która ma korzenie w brytyjskiej tradycji komiksowej, ale jednocześnie jest bardzo aktualna i dotyka ważnych problemów współczesności.




Na szczególne uznanie zasługuje umiejętność łączenia wątków osobistych z szerokim tłem społecznym. Spurrier bez wahania pokazuje Amerykę jako kraj zbudowany na mitach, które właśnie zaczynają się kruszyć. Magia staje się tu metaforą — narzędziem obnażania hipokryzji, przemocy i systemowych nierówności.
Siła tej opowieści tkwi w jej wielowarstwowości. Z jednej strony jest to kryminał z elementami okultyzmu, a z drugiej strony jest to smutna analiza traumy, która dotyka całe pokolenie. John nie jest bohaterem; to ktoś, kto pochodzi z przeszłości i próbuje naprawić świat, wiedząc, że sam przyczynił się do jego upadku. Spurrier potrafi bardzo dobrze kontrolować tempo akcji - od bardzo powolnego, niemal sennego budowania napięcia po gwałtowne i brutalne wydarzenia, które czytelnika zaskakują. Każdy zeszyt można czytać oddzielnie, ale razem tworzą one jedną, nieprzerwaną historię.
Porównując tego Hellblazera do klasycznych zeszytów z dawnych lat, muszę uczciwie przyznać: daje radę. Oczywiście, są momenty, które nie do końca mi pasują.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną, to można by się spodziewać chaosu, szczególnie przy jedenastu zeszytach i tak dużej różnorodności wśród artystów. Tymczasem „Trup w Ameryce” okazuje się być całkiem spójny, jeśli chodzi o nastrój. Aaron Campbell, Lisandro Estherren, Kelsey Ramsay, John Pearson oraz John McCrea mają różne style, ale wszystkie pasują do mrocznej atmosfery.
Widzimy tu głównie ciężkie i przytłaczające kadry. Postacie rzadko mają swobodną przestrzeń wokół siebie - są zamknięte w ciasnych miejscach, ograniczone przez architekturę lub pochłonięte przez ciemność. Ich twarze często wykrzywiają się pod wpływem silnych emocji, a linie są szorstkie i niewygodne. To kreska, która boli, kiedy ma wyrażać ból. Szczególnie u Campbella jego styl idealnie oddaje zmęczenie świata i jego mieszkańców.
Estherren wnosi wyraźny pierwiastek surrealizmu, zwłaszcza w sekwencjach onirycznych i stricte magicznych. Jego plansze balansują na granicy jawy i koszmaru. Ramsay i Pearson doskonale radzą sobie z detalem oraz narracją wizualną - ich kadrowanie prowadzi oko czytelnika pewnie, bez zbędnych popisów, za to z pełną świadomością rytmu opowieści.




Planowanie plansz zasługuje na osobną pochwałę. Twórcy regularnie łamią klasyczną siatkę kadrów, ale robią to z wyczuciem. Są strony, które niemal krzyczą do czytelnika, i takie, które tylko szepczą, zmuszając do uważniejszego spojrzenia. To komiks, który nagradza czytelnika za cierpliwość i uwagę, zachęcając do dokładnej analizy wszystkich detali, które znajdują się w tle.
Kolorystycznie trafiamy na przejażdżkę kolejką górską prowadzącą prosto do jaskini strachu - posępne, przytłumione barwy zderzają się tu z nagłymi eksplozjami koloru, potęgując poczucie niepokoju.
„Trup w Ameryce” nie jest komiksem dla każdego. Trzeba uczciwie przyznać, że nie jest to lektura łatwa ani komfortowa. Największym atutem tego komiksu jest jego bezkompromisowość - został napisany z myślą o dojrzałym czytelniku, który nie boi się konfrontacji z trudnymi tematami. Powrót do korzeni Vertigo, ścisłe powiązanie z mitem Sandmana oraz odwaga w komentowaniu rzeczywistości sprawiają, że omawiany komiks jest jedną z ciekawszych propozycji ostatnich lat. Postacie są bardzo realistyczne i wielowymiarowe, a John - pomimo swojego trudnego charakteru - budzi prawdziwe współczucie u czytelnika.
Dla osób, które dopiero zaczynają, może być trudno wejść w tę historię. Jest wiele odniesień do poprzednich części i całego świata Sandmana, co wymaga uwagi i znajomości wcześniejszych tomów. Spośród całej trylogii tom trzeci prezentuje się jednak najpełniej - jest najbardziej dojrzały i świadomy swojej formy.
„Trup w Ameryce” to hołd dla klasyki Hellblazera i Sandmana - mroczny, polityczny, przesiąknięty magią i bólem. To lektura, która może być bolesna, ale jest też piękna w swojej brzydocie. Mimo kilku słabych momentów, jest to dzieło, które wciąga. Spurrier i Campbell stworzyli coś wyjątkowego, co przez lata będzie wspominane jako jeden z ważnych etapów w historii Johna Constantine’a.
Jeśli nie boicie się zestawić starego Hellblazera z jego nowym wcieleniem, powinniście sięgnąć po Uniwersum Sandmana. „Trup w Ameryce” to solidny, wciągający komiks i całościowo interesująca trylogia. A kto wie - może jeszcze kiedyś autorzy wspólnie zasiądą, zapalą peta, mrukną pod nosem charakterystyczną wiązankę przekleństw i rzucą kolejne zaklęcie, po którym Mag z Liverpoolu znów ruszy na wojnę ze światem i demonami.
Zamieszczone w recenzji obrazy pochodzą z omawianego komiksu i zostały wykorzystane wyłącznie w celach informacyjnych i promocyjnych, w ramach dozwolonego użytku recenzenckiego. Nie są w żaden sposób używane ani udostępniane w celach szkolenia systemów sztucznej inteligencji.