"Opowieści minione" #2 "Wioska głupców" – karczemne gawędy o śmierci w pastelach
Drugi tom „Opowieści minionych” skupia się na śmierci i karczemnych gawędach. W dwóch przypowieściach chłopi łapią pijaną Kostuchę, a pan wsi próbuje ją oszukać, podstawiając inną ofiarę. Pastelowa paleta i szerokie połacie bieli dodają lekkości czarnej ironii.

Drugi tom serii „Opowieści minione” – „Wioska głupców” – wraca do średniowiecznego świata, który w jedynce został zarysowany jako zbiór karczemnych gawęd. W „Nie ma sprawiedliwości” dostaliśmy cztery krótkie historie, różnorodne i podane szybko, jakby narrator przerzucał kufel z ręki do ręki i dorzucał kolejne anegdoty. W dwójce tempo jest inne. Mamy tylko dwa opowiadania, za to dłuższe i bardziej skupione. Oba krążą wokół jednego tematu. Bohaterką z cienia jest tu Śmierć. Raz staje na szafocie, raz przychodzi po chorego chłopca. Ten wybór zawęża pole, ale dzięki temu całość oddycha i wybrzmiewa mocniej.

To nadal są opowieści, które w XV wieku mogłyby krążyć od stołu do stołu. Ktoś z daleka wpada do karczmy, wnosi nową plątaninę szczegółów, a ludzie słuchają, bo tak poznają świat. Nie z ksiąg i ustaw, tylko z zasłyszanych historii. Właśnie w tym jest urok tej serii. Rzeczywistość nie ma tu formy kroniki, tylko żywej mowy, w której prawda miesza się z przesądem, a morał rodzi się przy ogniu i piwie. To komiks, który prosi, by go dalej powtarzać.

Pierwsza nowelka zaczyna się od obrazu, którego nie wypierzecie z głowy. Chłopi łapią pijaną Śmierć. Wystawiają ją na widok, prowadzą na szafot i sprawdzają, co się stanie, gdy nagle przestaniemy się bać tego, przed czym zwykle klęka każdy. W tłumie budzi się ciekawość i okrucieństwo, pojawia się język fałszywej sprawiedliwości, która pod pozorem odwagi nakręca lincz. To opowieść o wspólnocie, która na moment uwierzyła, że można uwięzić siłę większą od prawa i obyczaju.

Druga historia, tytułowa „Wioska głupców”, ma ton przypowieści o pysze. Właściciel wsi próbuje przechytrzyć Śmierć i podstawić jej inną osobę w miejsce chorego syna. Wchodzi w targ, szuka fortelu, plecie plan, który musi się posypać, bo w tej grze przeciwnik nie negocjuje. Nie ma tu ciężkiej dydaktyki. Jest za to cichy uśmiech losu i to przyjemne napięcie, kiedy czytelnik wie więcej niż bohater.

Warstwa plastyczna robi w tym tomie ogromną robotę. Paleta ma pastelowy charakter, a kadry nie stronią od bieli. Niebo bywa niepokolorowane, mury miasta tylko muśnięte. Kolor nie przykrywa rysunku, lecz służy jako akcent. Pojawia się tam, gdzie trzeba przyciągnąć wzrok, podbić gest, podkreślić pointę. Ta estetyka przewrotnie ociepla makabreskę. Zamiast ciężkiego mroku dostajemy jasność i lekkość, które nie unieważniają grozy, tylko ustawiają ją w rejestrze karczmianej anegdoty.
Czy to komiks grozy? Raczej opowieści z dreszczykiem, z czarnym humorem i moralną drzazgą. Nie ma tu epatowania makabrą. Jest uważne spojrzenie na wspólnotę, na mechanikę plotki, na wiarę w spryt i siłę tłumu. Jest też świetnie ustawiony rytm scen. Kadry nie pędzą, a jednak nie stoją w miejscu. Przeskakują jak zdania gawędziarza, który wie, kiedy zawiesić głos, a kiedy przyspieszyć.
Dla mnie to przede wszystkim udany powrót do pomysłu, który sprawdził się w „Nie ma sprawiedliwości”, a w „Wiosce głupców” zyskał nowe rozwinięcie. Jeśli szukacie krótkiej, treściwej lektury, która łączy smak ludowej baśni z nowoczesną wrażliwością graficzną, ten tom spełni oczekiwania.
[Współpraca recenzencka] Egzemplarz komiksu otrzymałem bezpłatnie od Wydawnictwa KURC. Wydawca nie wywierał wpływu na moją opinię i nie czytał tekstu przed publikacją.