"Stróże prawa z Dzikiego Zachodu". Tiburce Oger. Recenzja

“Stróże prawa z Dzikiego Zachodu" Tiburce’a Ogera to antologia, która obala westernowe legendy i pokazuje, jak prawo na Dzikim Zachodzie bywało narzędziem przemocy. Różni rysownicy, jeden wspólny ton: surowy realizm i gorzki posmak po każdej historii.

"Stróże prawa z Dzikiego Zachodu". Tiburce Oger. Recenzja

Czytając komiks „Stróże prawa z Dzikiego Zachodu” trudno nie pomyśleć, że Tiburce Oger znalazł idealny sposób na odświeżenie westernu. Zamiast kolejnego hołdu dla hollywoodzkich legend dostajemy czternaście krótkich historii o ludziach, którzy mieli „wprowadzać porządek” w XIX wieku na Dzikim Zachodzie. Minutemani, łowcy nagród, szeryfowie, federalni marszałkowie, sędziowie i kaci – każdy z nich niósł własny cień i własną cenę, jaką płaci się za prawo. To antologia, która wraca do faktów i demitologizuje Dziki Zachód, pokazując, jak cienka była granica między mundurem a przemocą.

Polskie wydanie Lost In Time jest przemyślane i eleganckie. Album ma 128 stron w twardej oprawie, a do wyboru są dwie okładki: podstawowa autorstwa Paula Gastine’a i limitowana Ronana Toulhoata. Za przekład odpowiada Jakub Syty, a redakcję prowadził Marcin Grabski. Już sama lista nazwisk sugeruje rozmach projektu: obok Gastine’a i Toulhoata rysują tu m.in. Dominique Bertail, Laurent Astier, Xavier Besse, Jef, Dimitri Armand, Ralph Meyer czy Corentin Rouge.

Oger – scenarzysta, ale i kurator całego przedsięwzięcia – konsekwentnie buduje własny cykl antologii o Dzikim Zachodzie. Po „Indianach” i „Rewolwerowcach z Dzikiego Zachodu” wraca do tematu z nowej strony, skupiając się na tych, którzy mieli stać po „jasnej” stronie. Wybór ten pozwala domknąć nieformalną trylogię: najpierw perspektywa rdzennych mieszkańców, potem bandyci, wreszcie stróże prawa. Od razu dodam: dwóch poprzednich tomów nie czytałem, ale jeśli są tak dobre jak ten - muszę nadrobić zaległości.

W warstwie fabularnej Oger gra przede wszystkim kontrastem między legendą a rzeczywistością. Pokazuje, że prawo jest narzędziem, które upraszcza świat, ale nie zawsze daje sprawiedliwość. Poznajemy tu szeryfów, którzy niby stoją na straży prawa, ale kręcą własne interesy. Poznajemy też takich, którzy w imię prawa, są w stanie zabić przyjaciela. Poznajemy katów, którzy walczą z własnymi demonami, ale też zakochanych idealistów, którzy rzucają się bez namysłu w wir niebezpieczeństw. Każda historia jest inna, każda zaskakuje. Bohaterowie nie są jednowymiarowi, a finały często pozostawiają uczucie niesmaku. Antologia nie sprzedaje nam prostych morałów, co więcej - za komentarz służą nam jedynie cyniczne dialogi dwójki przestępców. 

Ważne jest też tło. Gdy opowieści pokazują, jak „prawo białego człowieka” rozlewa się na Zachód, pojawiają się pytania o kolonializm, uprzedzenia i przemoc systemową. Nie ma tu wykładu z historii, ale język obrazów robi swoje. To co prawda komiks rozrywkowy, ale z ambicją, który zostaje w głowie dłużej niż na czas wieczornej lektury. Zresztą po każdym rozdziale ma się ochotę złapać oddech i przełknąć to, co przed chwilą się wydarzyło. To nie jest zbiór ku pokrzepieniu serc, tylko katalog dylematów.

Siła tej antologii bierze się z różnorodności podejść graficznych i tonów opowieści. U jednych artystów linia jest czysta, miękka, z pastelowym kolorem, który ociepla kadr i łagodzi brutalność scen. U innych kreska drży, czerń jest ciężka, a kolor nanoszony oszczędnie – wtedy króluje kurz, błoto i strach na twarzy podejrzanego. Gastine lubi klasyczny kadr i „kinowy” rozmach, Toulhoat stawia na energię i szorstkość, Bertail chłodnym okiem rejestruje detale. 

Czy „Stróże prawa z Dzikiego Zachodu” to album bez słabszych momentów? Nie. Jak to w antologiach bywa, dwa czy trzy rozdziały gasną szybciej, a finały bywają przewidywalne. Różnorodność stylów to atut, ale i ryzyko, bo nie każdy lubi gwałtowne skoki estetyczne. Mimo to całość broni się świetnie i właśnie jako całość robi największe wrażenie. To panorama zawodu, który rzadko bywał czarno biały, a jeszcze rzadziej wdzięczny. Bardzo dobry komiks. Polecam i idę kupić poprzednie dwie części.

[Współpraca recenzencka] Egzemplarz komiksu otrzymałem bezpłatnie od wydawnictwa Lost In Time. Wydawca nie wywierał wpływu na moją opinię i nie czytał tekstu przed publikacją.