"Tablica Wenus". José Roosevelt. Recenzja komiksu
Pamiętacie taki mało znany komiks, niezbyt popularnego w Polsce artysty — José Roosevelta — zatytułowany „CE”? Został wydany przez Studio Lain w nakładzie liczącym jedynie 800 egzemplarzy i nie dość, że rozszedł się jak ciepłe bułeczki, to został okrzyknięty komiksem roku 2024 przez czytelników forum Komikspec. Dla mnie — i mówię to bez krzty przesady — był, jest i będzie dziełem wybitnym.
Niedawno Studio Lain wydało wcześniejszą pozycję tego samego autora. Komiks „Tablica Wenus” pojawił się na rynku równie nagle, co z niego zniknął. Kto przegapił przedsprzedaż, temu pozostało jedynie przeczesywanie internetowych aukcji, od A po V, z nadzieją, że trafi na egzemplarz w jeszcze rozsądnej cenie. Szczęśliwcy mogą zanurzyć się w tej historii. Inni — niestety obejdą się smakiem.
Spróbuję więc opowiedzieć wam, czym jest „Tablica Wenus”. Ale nie oczekujcie prostej relacji, bo Roosevelt to nie autor, który stawia czytelnikowi wygodne krzesło. On raczej odsuwa je spod was, gdy tylko usiądziecie.
Fabuła „Tablicy Wenus” rozgrywa się w nieokreślonej przyszłości, w jednej z alternatywnych wersji naszej planety. Młodemiasto III to prawdopodobnie jedno z ostatnich miejsc zamieszkanych przez ludzi i mutantów. Już tu widać pierwsze połączenia z „CE”: pojawiają się znajome nazwy – Sektor Północny i Południowy.
Miasto jest zniszczone, widać ślady dawnej wojny, ale na gruzach kwitnie dziwne, pulsujące życiem społeczeństwo. Praca przestała istnieć. Zastąpiła ją wszechobecna konsumpcja, kontrolowana jednak przez władzę na każdym kroku. Ludzie i mutanci żyją w świecie pełnym ograniczeń. Widzimy tu jednocześnie postęp i zacofanie technologiczne.
Od lat czytanie książek jest zakazane, a w szkołach dzieci uczą się jedynie szczątkowej wiedzy – kilku liter alfabetu i kilku liczb, których kombinacje definiują ich świat. Cielesność i rozród są nadzorowane przez rząd, duchowa pustka staje się normą. To świat pogrążony w marazmie, bez marzeń, bez sensu.
Część społeczeństwa jest całkowicie kontrolowana przez chwiejącą się ku upadkowi telewizję – ostatnie źródło autorytetu i opium mas. W mieście pojawiają się tajemnicze manifestacje „jeźdźców apokalipsy”, a w powietrzu unosi się przeczucie zmian.


Z czasem kultura staje się jak skamielina – zasklepiona w pamięci narodów i cywilizacji. Jej porzucenie lub zakazanie prowadzi nieuchronnie do amnezji, do zbiorowego zapomnienia. Ale nawet wtedy, gdy kultura zostaje wyparta, rodzą się jej buntownicy – ci, którzy nie pozwalają jej umrzeć.
W tej pustce pojawia się Juanalberto – sympatyczny jegomość z kaczą głową (tak, ten sam z „CE”, przywodzący na myśl filmowego Kaczora Howarda, który zresztą ma komiksowe korzenie). To niezwykłe stworzenie – antropomorficzna kaczka o duszy poety. Ma w sobie coś z mitologicznego trickstera, coś z filozofa i coś z dziecka. Juanalberto jest tym, który wciąż pamięta. Potrafi myśleć, analizować, tworzyć. Chce zrozumieć świat, który już niczego nie rozumie. Planuje napisać scenariusz o Antychryście.
Wraz z przyjaciółmi tworzy towarzystwo literatów, którzy regularnie odwiedzają ukrytą bibliotekę centaura Jatyona. Tam, w sekrecie, sięgają po zakazane książki, w tym po Nowy Testament. Juanalberto snuje im opowieści o magu z przeszłości – Jezusie – i wciąga ich w swoją wizję Antychrysta, który ma być literackim zwierciadłem tamtego mitycznego zbawiciela.
Równolegle poznajemy grupę wyznawców telewizji, zamieszkujących pobliskie wysypisko śmieci. Na ich czele stoi dawny literat, a dziś prorok ekranów – Gluck, stary znajomy Juanalberta, który tęskni za złotą erą telewizji. Prowadzi prawdziwą kampanię na rzecz zmartwychwstania małego ekranu. Robi z siebie niebezpiecznego sojusznika miejskiego prefekta, gotowego zapewnić mu środki do osiągnięcia swoich celów... za cenę, która może okazać się zbyt droga.
Nie można też pominąć tajemniczego trójkąta Vi, Iana i Ewy – jednego z najbardziej kontrowersyjnych wątków w całym komiksie. Tu Roosevelt dotyka tematów tabu, ale nie dostaniecie ode mnie spojlerów.
Wiele z tych postaci pojawia się również w „CE”, jednak pełnią tam inne role – jakby Roosevelt przenosił swoje figury pomiędzy światami, tworząc sieć powiązań między wizjami.


Świat zewnętrzny tymczasem zaczyna się rozpadać. Wszystkie te wątki splatają się w powolną, gęstą opowieść o końcu i odrodzeniu – o tym, co dzieje się, gdy słowo powraca w świat, który przestał rozumieć jego znaczenie.
Całość tworzy siedem rozdziałów niczym siedem pieczęci. Czy Antychryst jest wśród mieszkańców Młodegomiasta III? Jaki finał zgotował nam autor – o tym przekonacie się po przeczytaniu całego komiksu.
Scenariusz Roosevelta to nie tylko historia o literaturze i mediach – to przypowieść o duchu kultury. Prawdziwy labirynt symboli i odniesień – religijnych, medialnych, kulturowych.
Na powierzchni mamy historię młodego pisarza, zakazanych książek i telewizji-wyroczni, ale pod spodem tętni biblijny dramat: Jezus jako mityczny mag dawnych czasów, Antychryst jako postać z opowieści Juanalberta, będąca jego lustrzanym odbiciem. To opowieść o dualizmie – zbawieniu i buncie, odkupieniu i katastrofie.
Motyw powrotu słowa – zakaz czytania, potem odkrycie – brzmi jak echo Ewangelii o Słowie, które stało się ciałem. Tyle że tutaj słowo staje się rewolucją, gniewem, buntem przeciwko systemowi. Apokalipsa i zmartwychwstanie splatają się w jeden krzyk.
Roosevelt sięga po inspiracje z Nowego Testamentu, ale też z Boscha, surrealistów i klasycznych dystopii. Jego społeczeństwo, które utraciło prawo czytania, żyje obrazem, konsumuje gotowe komunikaty i boi się chaosu. To nie jest prosta aluzja – to symbioza stylu i treści. Scenariusz karmi nas zagadkami, symbolami, rebusami – nie daje spokoju, zostawia czytelnika w czujnej niepewności.
W dialogach czuć poezję – delikatną, pełną ironii i melancholii. To właśnie w tej poetyckości Roosevelt przekracza czas, tworząc coś więcej niż tylko fabułę – tworzy medytację o przemijaniu, pustce i pamięci.
Czytając „Tablicę Wenus”, trudno nie dostrzec proroczego tonu. Roosevelt przewidział świat przyszłości, który dziś rozpoznajemy jako własny. Słowo i myśl ustępują miejsca streamingowi, smartfonom i wiecznej konsumpcji wątpliwej wartości treści. Telewizja, która w komiksie dogorywa, w naszym świecie odrodziła się w nowej formie – ekranów, które nosimy w kieszeniach.
Mieszkańcy Młodegomiasta III to my – zagubieni między potrzebą wolności a uzależnieniem od bodźców. Świat Roosevelta jest gęsty od znaczeń, ale boleśnie prawdziwy: oto cywilizacja, która wyrzekła się słowa, by oddać się obrazowi.
Scenariusz „Tablicy Wenus” staje się więc przypowieścią o współczesności – o mediach, manipulacji i władzy nad słowem. Roosevelt stawia pytania, które na długo zostają w głowie.


Graficznie komiks to wspaniała czarno-biała opowieść. Każdy rysunek to osobne zaklęcie, choć nie jest to jeszcze poziom arcydzieła „CE”. Kreska realistyczna, ale przełamana deformacją. Hybrydy, mutanci, surowe tła, ruiny – cała masa detali tworzy fascynujący krajobraz.
Linie są mocne, kontury głębokie, cienie gęste. Roosevelt zmusza czytelnika do zatrzymania się, do „pauzy między kadrami”. Kadry bywają szerokie, panoramiczne, pokazujące monumentalne przestrzenie, po czym nagle następuje ekstremalne zbliżenie – na twarz, dłoń, fragment ciała.
To czysta dynamika wizualna, która nie potrzebuje koloru. Czerń i biel mówią tu więcej niż paleta barw – kontrast światła i ciemności staje się metaforą całego przedstawionego świata.
Największą siłą „Tablicy Wenus” jest bezkompromisowa szczerość. Roosevelt nie szuka dróg na skróty, nie ułatwia czytelnikowi zadania. Nie prowadzi go za rękę ku katharsis, nie oferuje pocieszenia. W tym świecie nie ma wyjść ewakuacyjnych – są tylko drzwi, które trzeba otworzyć samemu, nie wiedząc, dokąd prowadzą.
Komiks odbija naszą rzeczywistość w lustrze matowym, nierównym, popękanym – i właśnie w tej nieidealności kryje się jego prawda.
Postacie takie jak Vi, Ian, Ewa, Gluck czy centaur Jatyon nie są tylko uczestnikami fabuły. To archetypy i znaki, przez które przemawia cała metafizyka tego świata. Każda z nich jest pytaniem skierowanym do czytelnika, prowokacją, która wciąga i zmusza do refleksji.
Nie jest to dzieło łatwe. Świat Roosevelta jest gęsty, lepki od znaczeń, chwilami tak zanurzony w metaforze, że czytelnik spragniony linearnej fabuły może poczuć się przytłoczony. To nie opowieść „na raz” – to doświadczenie, które wymaga cierpliwości i pokory.
Tempo i napięcie rośnie nie przez akcję, ale przez ciężar znaczeń.
Niektórzy mogą zarzucić, że bohaterowie są zbyt symboliczni, zbyt zdystansowani emocjonalnie, by nawiązać z nimi więź. Vi czy Ian nie zawsze mają przestrzeń, by być w pełni ludźmi – częściej są figurami, manifestami, ideami. Ale być może właśnie to było zamierzeniem autora. Roosevelt nie chce, byśmy współczuli bohaterom – chce, byśmy rozpoznali siebie w ich pęknięciach.
Nie sposób nie porównać „Tablicy Wenus” do „CE”. To jak zestawienie preludium z symfonią – mniejsze, skromniejsze, ale noszące w sobie ten sam duchowy zarodek. Wiele pomysłów mogłoby zostać rozwiniętych, ale widać, że to właśnie tutaj rodził się styl, który później eksplodował w „CE”.
„Tablica Wenus” to komiks świadomy, przejmujący i przemyślany. To lektura dla czytelnika dojrzałego, który ceni słowo i sens bardziej niż sam obraz. Aczkolwiek warstwa graficzna to również bardzo duży plus tej opowieści.
Dziwi mnie, że komiks ten ma już ponad dwadzieścia lat, a mimo że był wydawany w różnych krajach, nigdy nie zdobył rozgłosu, na jaki w pełni zasługiwał. A może właśnie w tym tkwi jego tajemnica? Może to nie „Tablica Wenus” nie znalazła odbiorców, lecz odbiorcy nie potrafili odnaleźć jej w gąszczu prostych, powszechnych historii? Wielu miłośników komiksu mogło przejść obok dzieła, które w swojej subtelności i finezji stanowi jedno z najciekawszych ogniw sztuki narracyjnej. To komiks, w którym forma i treść współistnieją w pełnej harmonii. Ech, jakże jestem zasmucony, że w Polsce na chwilę obecną „Tablica Wenus” również nie znajdzie wielu odbiorców...
Drogi czytelniku, sięgnij po ten komiks nie po to, by odpocząć, lecz by się przebudzić. Znajdź ciche miejsce, wyłącz wszystko, co mogłoby Cię rozpraszać, pozwól sobie na milczenie. Czytaj powoli, patrz uważnie. Bo może – jak sugeruje Roosevelt – nie chodzi o to, by być zbawionym, lecz o to, by być świadomym.
Komiks tylko dla osób dorosłych.
Komiks został wydany przez wydawnictwo Studio Lain.

Tytuł: Tablica Wenus
Scenariusz i ilustracje: José Roosevelt
Tłumaczenie: Jakub Syty
Format: 240X320 mm
Okładka: twarda
Ilość stron: 168 (cz-b)
Rok wydania: 2025
Cena detaliczna: 99,00 zł
Zamieszczone w recenzji obrazy pochodzą z omawianego komiksu i zostały wykorzystane wyłącznie w celach informacyjnych i promocyjnych, w ramach dozwolonego użytku recenzenckiego. Nie są w żaden sposób używane ani udostępniane w celach szkolenia systemów sztucznej inteligencji.
