Vaclav Drakulič jedzie do urzędu. Henryk, Mazur, Ratka. Recenzja komiksu

Nie ma takiego potwora, którego człowiek nie pokonałby w kinie, książce czy komiksie. Zombie? Strzał w głowę. Wilkołak? Srebrna kula. Smok? Miecz i odrobina odwagi. Ale urząd? Tu nawet święta woda nie pomoże. I właśnie w tej otchłani, między pieczątką a paragrafem, między wnioskiem a oświadczeniem, ląduje nasz bohater — Vaclav Drakulič. Wampir, który nie boi się słońca, ale drży na widok okienek i formularzy.
Wydawnictwo Kultura Gniewu oddało w nasze ręce rzecz niby niepozorną — ot, 72 strony niedużego komiksu z niewielką ilością tekstu — ale nie w formie, a w przekazie tkwi siła!
A komiks „Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” to, wbrew pierwszemu wrażeniu, kapitalna lektura! Oj, jak ja lubię takie krótkie, mocno satyryczne historie z niesamowitym poczuciem humoru!
Jan Mazur (scenariusz), Henryk (storyboard) i Mikołaj Ratka (rysunki) postanowili połączyć siły i stworzyć komiks o wampirze, który zamiast wysysać krew, musi stawić czoło megazłu — biurokracji. „Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” to opowieść o starciu człowieka z machiną biurokratyczną — a raczej o starciu nieśmiertelnego z czymś jeszcze bardziej nieśmiertelnym: papierologią.
Fabuła opowieści jest absurdalnie prosta, a jednocześnie boleśnie prawdziwa. Akcja toczy się w 1921 roku. Vaclav, starszy pan mikrej postury, o niepokojącym nazwisku i bladoszarej cerze, zostaje wplątany w koszmar, który zna każdy dorosły człowiek w Polsce. Do rezydencji Drakulicia przyjeżdża urzędnik, który wręcza biednemu właścicielowi decyzję odbierającą mu zamek Drakuli. Biedny Vaclav rusza więc do Wiednia, by odwołać się od krzywdzącego aktu administracyjnego i odzyskać swoją posiadłość. Całość brzmi jak dramat społeczny, ale spokojnie — to jest komiks, w którym Kafka spotyka Bareję i piją razem herbatę z termosu w dworcowej poczekalni.
Oczywiście, akcja mocno przyspiesza i bije totalnie po głowie czytelnika, niejednokrotnie wywołując szeroki uśmiech na twarzy. To, co dzieje się na kolejnych stronach, a zwłaszcza zakończenie, wbija w ziemię nie tylko z uwagi na treść, ale i na satyryczny przekaz komiksu.



Jan Mazur, znany z czułości wobec ludzkich słabości, tym razem pisze z przymrużeniem oka, ale też z gorzką świadomością, że krwiopijczy potwór staje się nagle malutką płoteczką w oceanie biurokracji. Jego scenariusz jest pełen suchych absurdów — tych, które tak bardzo przypominają naszą codzienność, że aż boli. Dialogi są celne, rytmiczne, czasem wręcz poetyckie w swojej biurokratycznej precyzji.
Ale to, co wynosi ten komiks na poziom prawdziwego graficznego spektaklu, to rysunki Mikołaja Ratki. Ratka ma rękę, która potrafi jednocześnie śmiać się i rozpaczać. Jego kreska jest surowa, chłodna, często zamrożona w pół geście, jakby sama bała się poruszyć bez zgody złożonej w trzech egzemplarzach. Ulice są puste, jakby ktoś odessał z nich życie. Bohaterowie wyglądają na ludzi zmęczonych własnym istnieniem — trochę jak zombie, tylko z numerkiem do okienka. Wszystko w dosyć minimalistycznej, ale jakże mocnej formie! Kadrowanie przyciąga i prowadzi nas z akcją dosyć filmowym traktem do przodu. No i Drakula vel Drakulič! Obraz tego jegomościa — z jego emocjami przestraszonego staruszka w garniturze i kapelusiku — to prawdziwe mistrzostwo świata!
Mazur i spółka robią rzecz genialną: tworzą groteskę, która wcale nie wymaga potworów. System sam jest potworem. A Drakulič, zamiast zębów, obnaża zębate kółka maszyny, która mieli jego cierpliwość. I w tym tkwi siła tego komiksu — wampiryzm staje się metaforą społecznej bezsilności. Tu już nikt nikogo nie gryzie, bo wszyscy są od dawna wyssani.
Autorzy nie próbują być zabawni na siłę. Humor rodzi się z obserwacji, z rytuału absurdów, które znamy aż za dobrze. Ten komiks to nie tylko śmiech przez łzy — to cała kąpiel w tej łzie: z pianą, ręcznikiem i kubkiem gorącej kawy.



Czy warto sięgnąć po ten komiks? Absolutnie! Nawet jeśli nie lubisz wampirów, nawet jeśli nie lubisz urzędów (a kto lubi?), „Vaclav Drakulič jedzie do urzędu” to obowiązkowa lektura dla każdego, kto kiedykolwiek czuł się ofiarą systemu. To satyra, groteska i dramat egzystencjalny w jednym — w dodatku narysowany z takim wyczuciem, że aż chce się te drzwi urzędu pocałować w klamkę.
Więc tak — kup ten komiks (albo wypożycz, jeśli trafisz w miejscowej bibliotece). Przeczytaj. A potem, gdy znów staniesz w kolejce do okienka, pomyśl o Vaclavie. I uśmiechnij się — bo może właśnie wtedy urząd wyda ci się trochę mniej potworny.
A ja, będąc pod wpływem tej świetnej historii, uciekam obejrzeć sobie kultowy film Romana Polańskiego „Nieustraszeni pogromcy wampirów”. ;)
Komiks został wydany przez wydawnictwo Kultura Gniewu.
Tytuł: Vaclav Drakulič jedzie do urzędu
Scenariusz: Jan Mazur, Bartek Glaza (Henryk)
Storyboard: Henryk
Ilustracje: Mikołaj Ratka
Format: 165x230 mm
Okładka: twarda
Ilość stron: 72 (kolor)
Rok wydania: 2025
Cena okładkowa: 49,90 zł
[Współpraca reklamowa] Komiks do przygotowania recenzji otrzymałem od wydawnictwa Kultura Gniewu. Wydawnictwo nie miało żadnego wpływu na moją ocenę opisanego komiksu.