Zesłańcy. Recenzja komiksu

Zesłańcy. Recenzja komiksu

W życiu przeczytałem tysiące komiksów. Wiele zapomniałem, wiele utkwiło mi w pamięci na zawsze. Jednym z tych, które ciepło wspominam, są „Zesłańcy" Jerzego Wróblewskiego i Anny Banach. To jeden z pierwszych komiksów, które sam kupiłem jako małolat. Na fali sentymentu sięgnąłem po drugie wydanie, które niedawno udostępniło nam wydawnictwo Kultura Gniewu.

Muszę przyznać, że kiedy wziąłem do ręki nowe oblicze tego komiksu, byłem nieźle zakłopotany. Przecież stara wersja była znacznie większa! Tymczasem obecne wydanie jest mocno zmniejszone... Po ponownej lekturze stwierdziłem jednak, że sam komiks niewiele na tym pomniejszeniu stracił. W starym wydaniu KAW z 1989 roku często 2-3 kadry wręcz zalewały całą dużą stronę. W nowym wydaniu wygląda to dobrze, aczkolwiek wolałbym mimo wszystko rozmiar przynajmniej taki jak komiks „Na wyspie Umpli Tumpli". Kolekcjonersko lepiej by to wyglądało.

Jednak nie samą okładką i rozmiarem komiks stoi. Opowieść tu zawarta to fragment życia Maurycego Beniowskiego - polsko-węgierskiego szlachcica, podróżnika i awanturnika, którego losy rzucały po świecie od Europy, przez Azję, aż po afrykański Madagaskar.

Anna Banach nakreśliła nam w swoim scenariuszu jedynie początkowe czasy „włóczęgi" Beniowskiego. Sam tytuł mówi nam wszystko. Beniowskiego poznajemy w momencie upadku Konfederacji Barskiej. Po jednej z przegranych bitew Beniowski trafia do rosyjskiej niewoli. Rozpoczyna się spiskowanie przeciwko carowi . Ucieczki z jednej niewoli, kolejne pojmania, aż do czasu, gdy zapada wyrok zesłania Beniowskiego na syberyjską Kamczatkę. W tych mega trudnych warunkach Beniowski dalej nie przestaje myśleć o ucieczce i odzyskaniu wolności. Można powiedzieć, że „Spisek" to jego drugie imię.

strona komiksu „Zesłańcy”
strona komiksu „Zesłańcy”

Sam komiks czyta się bardzo, bardzo szybko. W końcu to mocno okrojona część historii życia zamieszczona na 48 stronach. Największą siłą scenariusza jest to, że trzyma w ryzach opowieść, która z łatwością mogłaby się rozlać na dziesiątki wątków. Anna Banach robi rzecz trudną: bierze postać Maurycego Beniowskiego, człowieka, który był podróżnikiem, buntownikiem, marzycielem i mitomanem w jednym – i daje mu wiarygodną, dramatyczną opowieść. Skupia się nie na legendzie, tylko na człowieku. To bardzo dobra decyzja.

Tempo akcji jest dobrze wyważone. Nie ma dłużyzn, nie ma przegadania – wszystko ma swoje miejsce: bunt, zesłanie, ucieczka, zderzenie z syberyjskim piekłem. Fabuła nie spieszy się, ale też nie pozwala się nudzić. Umiejętnie budowane napięcie sprawia, że nawet jeśli znasz finał, chcesz wiedzieć, jak do niego dojdziemy.

Ogromnym plusem jest także dialog. Język nie jest sztucznie archaizowany, ale ma odpowiedni rytm. Bohaterowie mówią jak ludzie, nie jak postaci z teatru. W kilku momentach aż ciarki przechodzą – szczególnie w scenach, gdy mówi się o wolności, lojalności, zdradzie. Słowa mają wagę – i to się czuje.

I co najważniejsze: Banach nie moralizuje. Nie daje czytelnikowi gotowej tezy. Pokazuje świat twardy, brutalny, ale nie zapomina, że to opowieść o ludziach – nie o ideologiach. To wielka wartość.

Scenariusz czasem cierpi na pewne skróty myślowe. Można odnieść wrażenie, że kilka scen zostało zarysowanych zbyt szybko, bez pogłębienia – szczególnie w relacjach między bohaterami. Jest w nich potencjał, ale brakuje oddechu, kilku dodatkowych stron, by wybrzmiały pełniej.

Niektóre postaci drugoplanowe giną w tle. Mają ciekawe wprowadzenia, ale później zostają zredukowane do funkcji narracyjnej – szkoda, bo aż się proszą o rozwinięcie. Widać, że komiks miał ograniczoną objętość, a materiału było więcej niż miejsca.

Ostatni zarzut to taki, że niektóre momenty są aż zbyt sprawne. Jakby scenarzystka trochę zbyt mocno ufała strukturze, a za mało pozwalała historii oddychać. Chwilami czuć warsztat, a nie emocję. Ale to zarzut z kategorii „dobre, ale mogło być jeszcze lepsze”.

Ale na tym kończymy narzekania. „Zesłańcy" to opowieść z krwi i kości, z mięsem fabularnym, bez popkulturowego rozwodnienia. Rysunki Wróblewskiego – bardzo dobre. Tempo historii - niemal filmowe. Przesłanie - do bólu aktualne. Scenariusz Banach prowadzi nas jak przewodnik po piekle, nie tracąc ani razu kierunku. Urywa się jednak w momencie, w którym aż prosi się o dalszą kontynuację. Być może istniał pomysł opowiedzenia losów Beniowskiego z czasów, gdy przebywał na Madagaskarze. Niestety pozostały tylko gdybania.

Wracając jeszcze do warstwy ilustracyjnej, mamy tu klasycznego Jerzego Wróblewskiego. Artysta opowiada historię nie tylko tekstem, ale każdą kreską. I robi to tak, że nawet gdybyś nie przeczytał ani jednego dialogu, i tak wszystko byś zrozumiał. Jego styl to czysty realizm - bez wygładzania, bez sentymentalizmu. Twarze są zmęczone, brudne, prawdziwe. Każdy szczegół jest przemyślany, ale nic nie wygląda jak pozowane zdjęcie - to żyje.

Kadry prowadzą historię płynnie, bez chaosu. W scenach ucieczki czujemy pośpiech, w chwilach ciszy - napięcie. Nie ma tu eksperymentów dla samej sztuki. Wróblewski po prostu wie, jak kadrować, żeby czytelnik nie musiał się domyślać, co się dzieje - wszystko ma podane jasno, ale bez łopatologii. Ilustracje są czytelne a kolory świetnie dopasowane.

strona komiksu „Zesłańcy”
strona komiksu „Zesłańcy”

To jest komiks, który ogląda się z rosnącym szacunkiem. Nie dla efektu, ale dla autentyczności. Jerzy Wróblewski zrobił to bezbłędnie.

„Zesłańcy" to echo czasów, gdy historia nie była jeszcze gotowa do opowiadania wszystkiego wprost, więc opowiadało się ją w obrazkach, między słowami, między kadrami. Dla wielu był to pierwszy kontakt z opowieścią o Beniowskim - nie przez patos podręczników, ale przez coś żywego, przygodowego, chropowatego. Dla niektórych to był po prostu pierwszy komiks, który mówił o Polsce, ale nie był o czołgach ani o dzielnych milicjantach.

Dziś, po latach, kiedy wróciłem do „Zesłańców", poczułem pod palcami coś bardzo znajomego. To nie tylko nostalgia. To coś więcej - świadomość, że pewne rzeczy się nie starzeją. Bo dobre rysunki, dobra opowieść i uczciwie opowiedziana historia o wolności i przetrwaniu mają większą siłę niż niejeden współczesny tytuł błyskający efekciarską okładką. Jeśli miałeś, tak jak ja, ten komiks jako dziecko - sięgnij po niego jeszcze raz. Zobaczysz w nim więcej niż wtedy. A jeśli nie znasz go wcale - poznaj. Dla samej frajdy. Dla opowieści, która ma rytm serca, nie marketingowego briefu. I dla kreski, która nie musi udawać nowoczesnej, bo jest po prostu dobra.

Na koniec mamy jeszcze bardzo ciekawe posłowie napisane przez Macieja Jasińskiego, które oczywiście polecam Wam obowiązkowo przeczytać.

Maurycy Beniowski wrócił, w całkiem dobrej formie i mimo wszystko w ładnym wydaniu. Od siebie polecam gorąco.

Komiks został wydany przez wydawnictwo Kultura Gniewu.
Scenariusz: Anna Banach
Rysunki: Jerzy Wróblewski
Format: 165x230 mm
Okładka: twarda
Ilość stron: 52 (kolor)
Rok wydania: 2025 (wydanie II)

[Współpraca reklamowa] Komiks do przygotowania recenzji otrzymałem od wydawnictwa Kultura Gniewu. Wydawnictwo nie miało żadnego wpływu na moją ocenę opisanego komiksu.