“Asteriks w Luzytanii” (#41). Fabcaro i Conrad. Recenzja komiksu

Przed Wami najbardziej oczekiwany przez Europejczyków komiks roku. Komiks, który w dniu premiery wydano łącznie w 5 mln egzemplarzy. “Asteriks w Luzytanii” to 25. podróż bohaterów poza granice Galii i zarazem 41. album serii. Album, który świetnie wpisuje się w klimat wcześniejszych opowieści.

“Asteriks w Luzytanii” (#41). Fabcaro i Conrad. Recenzja komiksu

Postać Asteriksa zadebiutowała w 1959 roku w magazynie “Pilote”. Stworzyli ją scenarzysta René Goscinny (1927-1977) oraz rysownik Albert Uderzo (1927-2020). Po śmierci obu panów serię przejęli inni autorzy. Obecnie scenariusze pisze Fabrice Caro znany jako Fabcaro, a rysunki wykonuje Didier Conrad. “Asteriks w Luzytanii” to drugi album stworzony przez ten duet (po śmierci Uderzo scenariusze pisał najpierw Jean-Yves Ferri).

W mojej ocenie zmiana scenarzysty z Ferri’ego na Fabcaro wyszła serii na dobre. Nie to, bym miał coś konkretnego do zarzucenia Ferrie’mu, ale historyjki obecnego scenarzysty wydają się lepiej oddawać ducha serii. “Asteriks w Luzytanii” to bowiem album wpisujący się w najlepsze tradycje przygód dzielnych Galów. 

Fabcaro nie wymyśla prochu na nowo. Bierze sprawdzoną receprurę i na jej bazie tworzy nową przygodę. Mamy tu więc dobrze znany schemat: do wioski galijskiej przybywa gość z prośbą o pomoc dla osoby znajdującej się w niebezpieczeństwie. Gość zabiera Asteriksa i Obeliksa do swojej ojczyzny, gdzie Galowie rozpoczynają pełną niebezpieczeństw misję. Misji tradycyjnie towarzyszy śledztwo, w trakcie którego bohaterowie ustalają fakty. Misja kończy się sukcesem, bohaterowie wracają do ojczyzny, a ostatni kadr jak zwykle zaklepany jest dla wielkiej uczty.

Co więcej, odniosłem wrażenie, że "Asteriks w Luzytanii" to w zasadzie kalka kilku wcześniejszych scenariuszy. Większość komiksów o Asteriksie czytałem już dość dawno, więc nie przywołam konkretów, ale w trakcie lektury miałem wrażenie nieodpartego deja vu. Gdy przewracając kolejne strony miałem już krzyknąć “hej, przecież ja to kiedyś czytałem!”, myśl ta ulatniała się z mojej głowy i nie byłem w stanie stwierdzić czy rzeczywiście tak było. Nie umniejszam tu jednak ani trochę scenarzyście. To raczej sprytny, celowy zabieg grania dobrze nam znanej, ale jednocześnie nieuchwytnej melodii. Bo finalnie na mojej twarzy cały czas gościł “banan”.

“Asteriks w Luzytanii” to bardzo dobry komiks. Tym razem bohaterowie udają się do obecnej Portugalii, a scenarzysta wyolbrzymia narodowe cechy ówczesnych Luzytańczyków. To przede wszystkim gościnność (a jakże!), zamiłowanie do diety rybnej oraz specyficzna melancholia. Niemal w każdej wypowiedzi gospodarzy przewija się ta specyficzna nuta przemijania. Wiecie, jak w tym słynnym dowcipie:

- Przepraszam, czy tu jest klub ludzi nostalgicznych?

- Tak, ale to już nie to, co kiedyś.

Owa nuta nasycona jest jednak nieco bardziej pesymizmem. A Luzytańczycy wykorzystują ją nawet jako broń wobec Rzymian. Nie raz i nie dwa melancholijna pieśń sprawi, że najeźdźcom odechce się wszystkiego. Oczywiście w trakcie lektury poznacie też inne zwyczaje, akcent i specyficzne zachowania Luzytańczyków. 

Seria o przygodach Gala Asteriksa od początku odzwierciedlała pewne aktualne trendy społeczne i kulturowe. Nie inaczej jest i tym razem. Fabcaro komentuje konsumpcjonizm, korporacyjne głupotki, social media (bohaterowie zakładają nowe konto wchodząc do budynku), kwestie ekologiczne i wydłużonego czasu pracy (harowanie do 70-tki). Jest tu też pełno odniesień do współcześnie używanych przez nas wyrazów (np. imiona kojarzące się z różnymi urządzeniami, czy nazwy np. WIG XX - Wielcy Inwestorzy Gotówki itp.).

W zasadzie każdy kadr i dymek wypełniony jest tu mniejszą lub większą dawką humoru. Ogromne słowa uznania dla tłumacza - Marka Puszczewicza. Przetłumaczenie dialogów to jedno, ale dokonanie takiej lokalizacji, by humor nie stracił nic na znaczeniu i bawił polskiego czytelnika kontekstem to druga sprawa. Puszczewicz zrobił to w sposób perfekcyjny!

Na koniec dwa słowa o rysunkach. Prace Didiera Conrada są Wam dobrze znane, jeśli czytaliście poprzednie tomy serii. Wiecie zatem, że artysta nie eksperymentuje z formą i bardzo wiernie oddaje styl Alberta Uderzo. Dzięki temu w zasadzie nie widać różnicy między “starymi Asteriksami” a tymi rysowanymi obecnie. Cały ciężar zachowania wierności serii bierze więc na siebie scenarzysta, który musi pisać tak, by czytelnik nie odczuł różnicy między obecnymi opowieściami, a tymi pisanymi przez Goscinnego i Uderzo. I udaje się im to znakomicie.

Nawiasem mówiąc, to zasadnicza różnica względem na przykład polskich kontynuacji “Kajka i Kokosza”, gdzie pozwolono artystom rysować zgodnie z własną wizją. W efekcie zdania czytelników na temat nowych przygód KiK są mocno podzielone, bo nie wszystkim podobają się graficzne eksperymenty na kultowych polskich bohaterach. 

W mojej opinii Fabcaro i Conrad dowieźli to czego mogli od nich oczekiwać czytelnicy. “Asteriks w Luzytanii” to naprawdę udany album, przy którym bawiłem się jak za starych dobrych czasów i nawet przez myśl mi nie przeszło, że “to już nie to, co kiedyś”. Nowi czytelnicy mają tu sporo odniesień do współczesności, starzy - dostają to, za co pokochali serię. A jeśli macie wątpliwości czy kupić ten komiks, niech przemówi do Was cena. Album kosztuje 27 zł, co po rabatach daje kwotę poniżej 20 zł. Naprawdę nie ma sensu marudzić.

[Współpraca recenzencka] Egzemplarz komiksu otrzymałem od Egmontu. Wydawca nie wywierał wpływu na moją opinię i nie czytał tekstu przed publikacją.

Postscriptum. 

Na wstępie pisałem, że album został wydany w 5 mln egzemplarzy w dniu premiery. Liczba ta oczywiście nie uwzględnia dodruków, bo na to jeszcze za wcześnie. Ale wydawca podał też kilka innych ciekawostek. Od chwili wydania pierwszego numeru serii w 1961 roku sprzedano już ponad 400 mln (czterysta milionów!) komiksów o Asteriksie i Obeliksie. Komiksy te przetłumaczono w sumie na 120 języków i dialektów, a najnowszy ukazał się jednocześnie w 19 tłumaczeniach. Odwiedzając różne krainy nasi bohaterowie przemierzyli 70 tys. kilometrów i odbyli 21 podróży poza Galię. 

Warto jeszcze dodać, że premiera każdego kolejnego komiksu z tej serii jest bardzo dużym wydarzeniem we Francji i towarzyszy jej duża kampania marketingowa. Kilka miesięcy wcześniej ukazują się reklamy i zajawki w gazetach, a do współpracujących wydawnictw na całym świecie wysyłane są notki prasowe i wywiady z twórcami z prośbą o kolportaż w lokalnych mediach.

Sam Egmont wydał kilka materiałów o nowym Asteriksie - o dacie nowego albumu, o ujawnionej destynacji, o okładce, o polskiej premierze itp. To wszystko ma rozbudzać apetyt czytelników i podgrzewać emocje przed debiutem. We Francji dodatkowo wypuszczane są różne gadżety związane z komiksem. Na przykład francuska poczta wydała znaczki, koperty i długopisy z wizerunkami bohaterów. 

Francuska poczta świętuje premierę nowego Asteriksa. Sprzedaje gadżety i filatelistyczne dodatki
We Francji premiera „Asteriksa w Luzytanii” to duże wydarzenie popkulturowe. Z tej okazji francuska poczta (La Poste) wprowadziła do sprzedaży oprócz komiksu gadżety z Galami: limitowaną kopertę do wysyłki, personalizowane znaczki i długopis BIC.
„Asteriks” wraca do gazet. Paski-teasery 41. tomu trafiły do prasy – także w Polsce
Zobaczcie, w jaki ciekawy sposób promowany jest nowy „Asteriks”. W jednej z polskich gazet pojawił się materiał stylizowany na paski komiksowe. To część szerszej kampanii, którą we Francji prowadzą duże redakcje razem z wydawcą serii.