Catwoman. Rzymskie wakacje. Recenzja komiksu

Catwoman. Rzymskie wakacje. Recenzja komiksu

Rzym — Wieczne Miasto, w którym piękno jest równie stare jak grzech. Marmurowe kolumny, złote światło i zapach lawendy w powietrzu tworzą scenerię dla czegoś więcej niż tylko historii. Wśród tego spokoju zjawia się Selina Kyle, z twarzą rzeźbioną jak klasyczny posąg i spojrzeniem, które nie obiecuje nic dobrego. Catwoman nie pasuje do pocztówkowego Rzymu, a może właśnie dlatego wtapia się w niego tak bezbłędnie. Gdy pojawia się piękno tego rodzaju, coś wokół zawsze zaczyna pękać. Czy Rzym jest gotowy na taką konfrontację?

Wydawnictwo Egmont wydało właśnie kolejny komiks z serii DC Deluxe. Tym razem „Catwoman. Rzymskie Wakacje” jest połączone z dwoma innymi tytułami autorstwa pary artystów Jeph Loeb-Tim Sale i niejako wypełnieniem części historii powiązanej z „Długim Halloween” oraz „Mrocznym Zwycięstwem”.

W "Długim Halloween" Gotham było areną walki między starymi rodzinami mafijnymi a nowym pokoleniem zamaskowanych przestępców. Selina Kyle, balansując między rolą złodziejki a sojuszniczki Batmana, zbliżyła się do Carmine'a Falcone'a, szefa mafii, którego wpływy sięgały daleko poza Gotham.

"Mroczne Zwycięstwo" kontynuowało tę opowieść, pogłębiając relacje między bohaterami i ukazując, jak przeszłość potrafi rzucać długie cienie na teraźniejszość. Selina, choć obecna, pozostawała na uboczu, skrywając własne tajemnice.

W „Catwoman. Rzymskie Wakacje” Selina przybywa do Wiecznego Miasta w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie o własne pochodzenie i korzenie. Chodzi o nazwisko. I o nazwisko, które może należeć również do niej — Falcone.

strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”
strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”
strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”

Na tym tle rozgrywa się coś znacznie bardziej złożonego niż kryminał. Rzym to miejsce, gdzie nawet powietrze jest gęste od intrygi. Selina, uosobienie chłodnej gracji i bezwzględnej precyzji, niemal natychmiast zostaje wciągnięta w sieć zależności. Gdy głowa włoskiej mafii — Don Verinni — umiera po podejrzanym spotkaniu, a kieliszek zatrutego wina zostaje w jej dłoni, nie ma już odwrotu. Pojawiają się pytania bez odpowiedzi. Dlaczego ktoś chce ją wrobić? Komu zależy, by nigdy nie poznała prawdy? I czy przypadkiem sama nie jest częścią większej układanki?

W cieniu opery i ruin pojawia się również Edward Nygma, czyli Riddler. Ale to nie jego klasyczna kreacja z Gotham. Tu nie jest showmanem, lecz cieniem, podejrzanym, nieprzewidywalnym. Czasami miałem wrażenie, że to nieudana kopia sympatycznego głównego bohatera serii gier „Leisure Suit Larry”. Nie wiadomo, czy Selinie towarzyszy, czy ją rozgrywa. Ich relacja przypomina szachy, gdzie każdy uśmiech może być blefem, a każde pytanie – ostrzem.

Postaci drugoplanowe to nie tylko ozdobniki — są jak duchy przeszłości, demony z Gotham nawiedzające Catwoman w nowym świecie. Cheetah pojawia się nagle, dzika i brutalna, zupełnie niepasująca do rzymskiej estetyki, ale właśnie dlatego niepokojąco skuteczna. Scarecrow, niemal widmowy, wnosi atmosferę psychologicznego lęku. Ich obecność sugeruje, że przeszłość Seliny nie tyle za nią podąża, co ją wyprzedza. Pojawia się oczywiście Batman, lecz jest on raczej gościem snów Seliny.
Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie — głos Seliny to wewnętrzny monolog kobiety, która zna świat mężczyzn i nie wierzy w ich reguły. Loeb pisze ją z rzadką mieszanką chłodu i melancholii. To nie kokietka ani cyniczna femme fatale. To ktoś, kto wie, jak bardzo świat potrafi być pusty, gdy zabraknie punktów zaczepienia.

Scenariusz Loeba działa jak rzymski labirynt. Nie prowadzi czytelnika za rękę, nie podaje odpowiedzi na tacy. Mnoży pytania, pozornie porzuca wątki, tylko po to, by wróciły z większym ciężarem. To historia, która nie ufa światłu. Kiedy już wydaje się, że znamy kierunek, Loeb przestawia pionki — i znów jesteśmy o krok za jego zamysłem. Co ważne, nie chodzi tu tylko o zmyłki — całość utkano z psychologicznych motywacji, subtelnych napięć, delikatnych zmian tonu, które wymagają uwagi i dojrzałości od odbiorcy.

Pod skórą tej fabuły tętnią pytania moralne. Co znaczy prawda, jeśli wszystko można sfabrykować? Czy poczucie przynależności jest ważniejsze niż wolność? Czy to, kim jesteśmy, da się odkryć, czy jedynie skonstruować?

"Catwoman. Rzymskie wakacje" to nie opowieść o zbrodni. To opowieść o tożsamości jako największym śledztwie, jakie prowadzimy w życiu — i o tym, że czasem prawda okazuje się bardziej śmiercionośna niż trucizna w kieliszku Chianti.

Styl Tima Sale’a w tym albumie to mistrzowska synteza formy i znaczenia. Podobnie jak w swoich poprzednich dziełach, nie sili się na realistyczną anatomię. Jego uproszczona, niemal kaligraficzna kreska nie służy kopiowaniu rzeczywistości, lecz jej filtrowaniu. Ciała są wydłużone, gesty precyzyjnie zakodowane. Ruchy bohaterów są płynne, ale z podszyciem niebezpieczeństwa – jakby każdy krok mógł zakończyć się nagłym uderzeniem. Mężczyźni są rysowani bardziej masywnie, z mocniej zarysowanymi szczękami i ramionami, jakby ich obecność była ciężarem w narracji, a nie tylko elementem tła. Twarze u Sale’a są oszczędne w rysunku, ale za to bardzo wymowne. Mimika Catwoman bywa ledwie zasugerowana, często schowana w cieniu maski, ale jedno uniesione ramię czy rozstaw oczu mówią więcej niż dymek z dialogiem. Sale wie, jak działa język ciała, i potrafi narysować napięcie między dwojgiem ludzi bez użycia choćby jednego słowa.

strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”
strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”
strona komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”

Tym, co najbardziej uderza, jest kontrola nad przestrzenią. Sale zostawia powietrze między kadrami, tworzy ciszę wizualną, która zwiększa napięcie. Kadry są często asymetryczne, z dużymi pustkami – ściany, niebo, cienie. Te puste pola nie są niedopatrzeniem, lecz świadomym zabiegiem. Sale lubuje się w eksperymentowaniu z perspektywą. Często ustawia oko kamery z ukosa, z dołu, z dystansu, jakbyśmy podglądali coś, czego nie powinniśmy widzieć. Szczególnie interesujące są sekwencje walk: kadrowanie staje się wtedy bardziej ekspresyjne, a kształty postaci odkształcone – co wywołuje dość ciekawe doznania podczas lektury.

Kolorystyka Dave’a Stewarta nie jest jednolitą, przygaszoną paletą – to raczej subtelna gra między ożywionymi tonacjami a stonowanymi barwami, które współistnieją, tworząc napięcie między rzeczywistością a iluzją. Odcienie czerwieni, zieleni i błękitów niejednokrotnie przebijają się przez bardziej ziemiste beże i szarości, podkreślając emocjonalny i psychologiczny ładunek scen. Ta mieszanka stylów – momentami niemal akwarelowa, innym razem nasycona i wyrazista – pozwala barwom oddziaływać zarówno jako element narracyjny, jak i stylistyczny ornament.

W sumie: duet Sale–Stewart tworzy tu pełnowartościowe dzieło graficzne, w którym każdy element – od tuszu po barwę – niesie znaczenie. Nie ma tu nic przypadkowego. Rzymskie wakacje to nie tylko komiks opowiedziany obrazem, ale i obraz, który wciąga w opowieść. Bez efektownych sztuczek, bez pustych dekoracji – tylko z zimną precyzją i ogromnym wyczuciem klimatu.

Podsumowując „Catwoman. Rzymskie Wakacje” czyta się naprawdę dobrze. To cenne uzupełnienie wspomnianych wcześniej poprzednich historii związanych z „Długim Halloween”. Jeśli poprzednie części przypadły Wam do gustu, to tym bardziej powinniście sięgnąć po opisywaną przeze mnie lekturę.

Oczywiście wielki plus dla Egmontu za świetne wydanie. Okładka pod obwolutą bardzo dobra!

okładka komiksu „Catwoman. Rzymskie Wakacje”

Komiks został wydany przez wydawnictwo Egmont.
Scenarzysta: Jeph Loeb
Ilustrator: Tim Sale
Kolory: Dave Stewart
Tłumacz: Tomasz Sidorkiewicz
Format: 180x275mm
Okładka: twarda
Ilość stron: 168
Rok wydania: 2025
Seria: DC Deluxe

[Współpraca reklamowa] Komiks do przygotowania recenzji otrzymałem od wydawnictwa Egmont. Wydawnictwo nie miało żadnego wpływu na moją ocenę opisanego komiksu.