„Nie znacie mojej twarzy, znacie moje komiksy”. Karol Weber o pracy scenarzysty, wojenkach wydawców i kulisach rynku komiksowego
Pisze komiksy, które komentujecie w kolejkach po autografy, a mijacie go na korytarzu, nie wiedząc kim jest naprawdę. Opowiada o pracy scenarzysty oraz o obrażonych wydawcach, rozbitym rynku i serii, która „zamyka drogę” innym tytułom. Szczery "raport" z zaplecza polskiego komiksu.
Wojciech Boczoń: Posługujesz się pseudonimem. Czy rysownicy, z którymi pracujesz znają twoje prawdziwe personalia? Jak się z nimi kontaktujesz?
Karol Weber: Różnie bywa. Niektórzy znają mnie realnie, często się spotykamy i rozmawiamy o wspólnych projektach, o tym co jeszcze możemy wspólnie zrobić.
Zdarzyło się nawet, że realnie siedziałem w Krakowie z Maćkiem Pałką i wspólnie opracowywaliśmy storyboardy do „Niewidzialnej kobiety” z Legend Miejskich. Z Arturem Biernackim przy piwie rozmawialiśmy o Dwóch Światach…
Ale są też ludzie, z którymi tworzę komiksy ale nie wiedzą ani tego jak się nazywam lub jak wyglądam. Czasami to dość zabawne (przynajmniej z mojej perspektywy). Z każdym jednak dogaduję się bardzo dobrze, mamy kontakt na bieżąco – telefon, mail, media społecznościowe… Obecnie nie trzeba więcej. Oni znają mnie, ja znam ich i razem tworzymy fajne rzeczy.
Nie ujawniasz zdjęcia w mediach społecznościowych, a na pewno bywasz incognito na imprezach komiksowych. Jest szansa, że kiedyś się spotkaliśmy i nie wiedziałem, że w rzeczywistości rozmawiam z Karolem Weberem?
Bywałem często na imprezach. Teraz trochę mi się życie zmieniło i nie mam za bardzo jak bywać na imprezach, ale niedługo postaram się odwiedzić kilka. Brakuje mi Łodzi i GiKa.
Przez to, że jestem incognito czasami zdarzają się sytuację, że soję w grupie osób, które komentują jakąś historię, którą napisałem. Miałem tak kiedyś ze Zbyszkiem Larwą, potem poznaliśmy się realnie i bardzo się polubiliśmy.
Rozmawiać nigdy nie rozmawialiśmy, ale widziałem Cię parę razy. Ogólnie to jest tak, że idąc korytarzami Atlas Areny podczas festiwalu mówię sobie w głowie – O, to jest Wojtek, to Kuba, to Maciek… Wiele osób ze środowiska kojarzę z grup na Facebooku czy innych miejsc. To nie tylko twórcy, ale też fani i entuzjaści. Z wieloma osobami stałem w kolejkach żeby dobyć jakiś wrys czy autograf.

Jakie masz najbliższe plany wydawnicze? Kiedy ciąg dalszy "Dwóch Światów" i "Utopii"? Na ile albumów lub części przewidujesz te projekty?
Mamy podpisaną umowę na wydanie 4 albumów z cyklu „Dwa Światy” – mamy już gotowe 3,5 albumu (2 z cyklu głównego i 2 z historii pobocznych, bo to całe uniwersum, które budujemy). Więc pracujemy z dużym spokojem i bez ciśnienia. Niedługo skończymy 4 album, potem chcemy stworzyć kolejne… To projekt, który mamy zaplanowany na długie lata i chcemy go rozwinąć.
Utopia, którą tworzymy z Maćkiem Pałką, w sumie sam nie wiem jak się rozrośnie. Potencjał, który drzemie w tej historii jest gigantyczny. Można tu zrobić wszystko i chcemy to pociągnąć.
W sumie powinienem już siedzieć i pisać kolejną część, którą mam już w głowie, ale pochłonęły mnie 2 większe projekty, o których jeszcze nie mogę za wiele powiedzieć. Skończę jeden nich, mam nadzieję w najbliższych 2, 3 tygodniach i napiszę kolejną część Utopii.
Z Maćkiem zaczęliśmy dosłownie parę dni temu pracę nad „tryptykiem”, który będzie naszym kolejnym albumem. Nie jest to historia z Dzieci Dzikiego Zachodu ani z Utopii, tylko zupełnie nowy projekt.
Z Arturem Bierackim chcemy dokończyć „pin up”, czyli „blOOm” (Człowiek bez twarzy), którego 2 części wyszły w Relaxie. Z Jarkiem Chyżym jesteśmy w trakcie tworzenia albumu, a na Rafała Szłapę czekam z jedną rzeczą (mam nadzieję, że będzie miał czas, żeby ogarnąć projekt). Wtedy będziemy mieli gotowy kolejny album.
Sporo rzeczy się dzieje po mojej stronie, staram się wszystko ogarnąć, ale doba jest zbyt krótka.
Jak wygląda twoja współpraca z rysownikami na co dzień? Na jakim etapie oddajesz decyzyjność w warstwie wizualnej, a gdzie trzymasz twarde granice scenariusza?
Bardzo różnie. Nie mam jakiegoś schematu. Współpraca jest jak scenariusz – każdy dostaje taki, który pasuje do jego kreski, stylu i tego co grafik chciałby stworzyć. Współpraca wygląda podobnie… Po prostu rozmawiamy, jakaś forma współpracy wypracowuje się samoczynnie, w wyniku tego jak podchodzimy do tematu i jaką mamy wizję projektu.
Nie jestem typem scenarzysty – dyktatora, który usztywnia swoje stanowisko, gdy grafik proponuje jakąś zmianę. Podobno dobrze się ze mną współpracuje. Jak ktoś proponuje coś fajnego, to dlaczego nie. Czasami jak uważam, że zmiana nie pasuje do historii to ją odrzucamy.
Co do warstwy graficznej – to wyznaję ze wszystkimi tę samą zasadę, którą wypracowałem z Gedeonem, czyli „nie mieszaj mi się do rysunków, ja nie będę mieszał się do literek”. Myślę, że to dobra zasada. Póki co sprawdza się idealnie.
Co cię najbardziej kręci w krótkiej formie do „Relaxu”, a co w planowaniu pełnego albumu? Jak różni się tempo, puenta i praca nad postaciami?
Może to dziwnie zabrzmi, ale przez długi czas „krótkie formy” w ogóle nie istniały w mojej głowie. Pojawiły się jednak przed pierwszą moją publikacją – w wyniku rozmów z Marcinem Rusteckim. To on opowiedział o zaletach krótkich form. Był na tyle przekonujący, że postanowiłem nie odcinać się od nich i często piszę coś krótkiego, co później przekształca się w pełnowymiarowy album.
To dobra metoda pracy, bo nie blokuje rysownika ani nie czekamy dłuższy czas z publikacją. Publikacja w Relaxie pozwala przetestować różne rozwiązania. Co ciekawe, nie zawsze jest tak, że w albumie ukaże się ta sama historia w niezmienionej formie. Wiem już na tym etapie, że jeśli Castellani ukażą się w albumie, to historia o Joe będzie zmieniona. Tu raczej będzie duża zmiana, bo cała historia miałaby powstać na nowo – w warstwie graficznej, z nowym rysownikiem, o ile się podejmie. Scenariusz nie ulegnie zmianie. Castellani mieliby mieć taki układ, że 2 historie będą Gedeona, 2 innego artysty…
Myślę, że drobna zmiana w scenariuszu będzie dotyczyć też Dzieci Dzikiego Zachodu, bo wstępnie rozmawiałem o tym z Maćkiem. I w planowanym albumie będzie nieco inna wersja.
Jak oceniasz dziś ścieżki publikacji dla scenarzysty w Polsce? Wydawcy, antologie, crowdfunding, a może cyfrowa dystrybucja i magazyny online?
Szczerze to nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nie jest jednak łatwo publikować, bo środowisko jest mocno podzielone (tak bym to ocenił z własnych obserwacji). Jeśli wydaje Cię jedna strona, to druga traktuje jak wroga i nigdy Cię nie wyda… Trochę to śmieszne, bo czyta się nie raz jak to wszystkim zależy na rozwoju rynku i środowiska komiksowego w Polsce, a z drugiej strony, od środka widzi się jak środowisko i branża walczy sama ze sobą. Cierpią na tym twórcy, czytelnicy i całe środowisko.
Nie wiem jak wygląda to za granicą, ale jeśli chcemy być kiedyś dobry, dużym i stabilnym rynkiem, to walki wewnętrzne muszą się skończyć. Inaczej ta wewnętrzna wojna wyniszczy wszystkich. To cofa nas w rozwoju, w tworzeniu. Gdybyśmy byli zjednoczeni w tym co tworzymy, bylibyśmy silniejsi. Nie jesteśmy… Tak niestety wyglądają ścieżki publikacji – zależy kogo znasz, z kim trzymasz i kto Cię lubi. Nie ocenia się niestety Twojej twórczości i tego co prezentujesz…
Osobiście staram się być pośrodku, od nikogo się nie odcinać i mieć dobre stosunki ze wszystkimi. Jeśli ktoś napisałby do mnie „hej, zróbmy coś fajnego. Będziemy wydawać antologię”, to chętnie wszedłbym w ten projekt.
Jeśli chodzi o wydania, to preferuję papier, nie cyfrę… Uważam, że komiks powinien „zajmować przestrzeń”, mieć swoją wagę i zalegać na półce. To ma wartość, nie plik cyfrowy.
Jakie tematy i bohaterowie chodzą ci teraz po głowie? Czy masz w szufladzie gotowe scenariusze, które czekają na rysownika?
Tak, mam parę gotowych scenariuszy, ale żaden mi nie zalega w szufladzie. Parę osób ma moje historie u siebie i czekają na swoją kolej. Wiem np. co z kim zrobię w 2026, czy 2027… To druga strona pisania scenariuszy – uczysz się cierpliwości i procesów twórczych. Nie u każdego działa to tak, że dostaje scenariusz i siada do ilustracji. Nie raz jest tak, że ktoś dostaje scenariusz, mówi, że jest super ale kończy lub zaczyna jakiś projekt i jak go skończy to dopiero zacznie tworzyć historię do mojego scenariusza.
W głowie mam dużo różnych historii. Mam wierszowany tekst, który jest gotowy, muszę go tylko rozbić na kadry i strony. Scenariusz dostanie Artur Biernacki. Będzie to kontynuacja „Latarnika”, który ukazał się w AKT, ale będzie to dłuższa historia. Specyficzna. Nigdy jeszcze takiej nie zrobiłem. Ciekaw jestem jak zostanie odebrana…
Gdy pracujesz nad krótką historią, od czego zaczynasz: od świata, bohatera czy pointy? Ile wersji scenariusza powstaje zanim oddasz go do rysunku?
Chyba dziwnie pracuję, wiesz? U mnie nie ma czegoś takiego, że myślę nad historią, zastanawiam się nad kreowaniem świata, bohatera czy pointy. U mnie historia od razu jest spójną całością. Gdy siadam do pisania, wiem wszystko o świecie, który opisuję, nam bohaterów… Nie muszę myśleć nad niczym. Mam czasami wrażenie, że jestem czymś na kształt tuby, przez którą przemawiają historie. Nie ja je tworzę, bardziej pozwalam im się wydostać na światło dzienne… Siadam i pisę historie, które chcą być opisane i opowiedziane.
Z reguły mam 2 wersje scenariusza.
Wersja robocza, to wersja która nie ma opisu kadrów i stron. Tutaj scenariusz powstaje w ciągu jednego dnia, niezależnie od tego czy to historia na 8 stron, czy album na 50. Znacznie dłużej schodzi mi na rzemieślnictwie – czyli opisaniu tego co mam w głowie, kadrów i scen. Nie lubię tego etapu, bo mam wrażenie, że mnie ogranicza i sprowadza scenariusz do zbyt prostej formy. Dodatkowo wiem, że historia już jest skończona, mógłbym stworzyć coś nowego, a muszę stać w miejscu i opisywać co tam ma być przedstawione graficznie.
Po zmordowaniu tej wersji z opisami, czytam jeszcze raz całość i wygładzam niektóre dialogi, ale to już marginalne poprawki. Nic znaczącego. Potem scenariusz trafia do rysownika.
Dziękuję za rozmowę.
