Pingwin: Długa droga do domu. Recenzja #2

Poprzednie kilka tomów serii „Batman” i „Detective Comics” ze Świata Komiksu totalnie nie zachęcało mnie, żeby sięgnąć po te komiksy – miszmasz autorów, graficzna powtarzalność i brak oryginalności. A scenariuszy to nawet nie znam (bo nie czytałem). Zarówno nazwiska autorów, jak i opisy czy recenzje mnie nie porwały. Co więcej, wręcz zniechęcały.
Ale na szczęście mamy w amerykańskich uniwersach restarty. Często słusznie na nie narzekamy, bo wykorzystywane są głównie z zamysłem marketingowym. Ale z drugiej strony potrafią też rozpocząć run znanych i uznanych artystów lub wpompować zupełnie świeżą twórczą krew do serii.
I tak zdarzyło się właśnie tym razem. Dotyczy to zarówno „Gothamskiego Nokturnu” w „Detective Comics”, jak i nowego runu „Batmana", w którym scenarzystą jest Chip Zdarsky. Oba oferują czytelnikom lepszą jakość, odświeżenie i graficzny wyższy level. I w ten trend wpisuje się też nowa seria w świecie Gotham – „Pingwin” – napisany przez Toma Kinga, narysowany przez Rafaela de Latorre.
Oba te nazwiska zazwyczaj oznaczają wysoką jakość i nie zawodzą także tym razem. Otrzymujemy opowieść o superłotrze, którego autorzy wrzucają w inną rolę, próbują nieco uczłowieczyć, a jednocześnie pokazać zarówno złożoność nowej sytuacji, jak i niezmienną naturę człowieka. Nauczeni doświadczeniem w obcowaniu z amerykańskimi zeszytówkami niby już wiemy, że zawsze zataczamy koło i wiemy, że nowa rola jest tymczasowa, ale mimo wszystko czyta się to dobrze, i to oczywiście tym większa zasługa Toma Kinga.




Ciekawie jest tu wszystko osadzone w pewnej nowej kreacji - i bohaterowie i znany świat Batmana. Wszystko jest dobrze rozpoczęte, czekam na dalsze tomy, chociaż obawiam się, że (jak to często bywa w amerykańskich seriach) dobre pomysły zostaną rozwodnione, rozcieńczone i wlane do wielkiego kubła ze schematami superbohaterszczyzny.
Ale na razie jest dobrze i polecam.
Zobacz też poprzednią recenzję:
