Skarb widmo. Xavier, Matz. Recenzja komiksu
Pustynia drży od upału, jakby ktoś pod spodem gotował ziemię na wolnym ogniu. Za kierownicą Forda Mustanga Mach 1 z silnikiem V8 siedzi facet, który wygląda, jakby przeżył trzy życia i każde z nich kończyło się strzałem. Obok niego - kobieta piękna w sposób, który nie wróży niczego dobrego. Wiatr niesie kurz, a z nim tajemnice, które dawno powinny zostać zakopane. Tutaj każdy krok brzmi jak decyzja, której nie da się cofnąć. W tym świecie sensacyjny kryminał miesza się z westernem, a mrok neo-noir przykleja się do skóry jak pot. I właśnie w tej scenerii zaczyna się historia, która nie zna litości - ani dla bohaterów, ani dla czytelnika.
Wydawnictwo Lost In Time zaserwowało nam kolejne dzieło duetu Xavier-Matz, czyli „Skarb widmo”. Po świetnym „Wężu i kojocie” ponownie zanurzamy się w świat wykreowany przez tę parę. Do tego dochodzi jeszcze Jérôme Maffre, odpowiedzialny za kolory - i mamy idealny zestaw na wieczór. Ci panowie wyrastają u mnie na równorzędnych faworytów obok Brubakera i Phillipsa.
Centralną postacią opowieści jest Chuck, który po opuszczeniu więzienia, ma w głowie jeden cel: odzyskać ukryty łup z dawnego skoku i zacząć nowe życie u boku Kat. Chuck to archetypiczny twardziel, który mimo przestępczej przeszłości wciąż wierzy w romantyczny mit „ostatniej roboty”. Jego wiara w możliwość odkupienia czyni go podatnym na każdy błąd i pułapkę. Kat - z pozoru lojalna i oddana - pod elegancką powierzchnią skrywa chłodną kalkulację i determinację ostrzejszą niż spluwa ukryta w rękawie.
Gdy oboje docierają do opuszczonego miasteczka na pustkowiu Nowego Meksyku, ich misja odnalezienia zakopanych pieniędzy przeradza się w koszmar. Okazuje się, że łup zniknął, a w praktycznie wymarłej miejscowości pojawia się nagle Rufus Anderson - starzec twierdzący, że ma ponad sto lat i pilnuje własnego skarbu. Duch? Szaleniec, któremu słońce poprzestawiało klepki w głowie? Ciężko powiedzieć. Do tego dochodzą poboczne wątki: kumpel Chucka z więzienia oraz tajemniczy „znajomy” Kat. Matz buduje spiralę eskalacji, w której każda wymiana ognia wywołuje kolejną, jeszcze bardziej niekontrolowaną lawinę wydarzeń. Jak finalnie potoczą się losy bohaterów - przekonacie się po przeczytaniu całości.


Dynamika historii to perfekcyjne połączenie kryminału neo-noir z westernem. Narracja gna do przodu z filmową precyzją, a zwroty akcji pojawiają się z brutalną regularnością. Matz z gracją balansuje między realizmem a legendą, tworząc opowieść, która podważa racjonalne spojrzenie na przedstawiony świat.
Akcja komiksu rozgrywa się w 1970 roku w Nowym Meksyku - i ta data nie jest przypadkowa. Ameryka lat 70. to czas kontrkulturowej traumy, końca złudzeń i początku twardej, cynicznej rzeczywistości. Opuszczone miasteczko staje się cmentarzyskiem amerykańskich marzeń, miejscem, gdzie nawet duchy zapragnęłyby pieniędzy.
Tłem jest schyłek epoki westernu i narodziny nowej Ameryki. Matz doskonale uchwycił moment, w którym dawne legendy poszukiwaczy złota zderzają się z nowoczesną przestępczością i automatyczną bronią. Czuć tu ciężar ery Nixona, narkotyczny chaos i rozpad wartości - wszystko wtopione w surowy krajobraz pustyni, która patrzy, pamięta i czeka na kolejnych śmiałków.
Matz po raz kolejny udowadnia, że znakomicie panuje nad rytmem i tempem narracji, nadając historii niemal filmowy wymiar. Długie chwile narastającego napięcia - wędrówki po pustkowiu, planowanie kolejnych kroków - są gwałtownie rozbijane przez dynamiczne, ciężkie sekwencje akcji. Scenarzysta posługuje się archetypami (więzień, femme fatale, poszukiwacz złota), ale nadaje im brudny, autentyczny charakter. Nie ma tu bohaterów bez skazy. Wszyscy coś ukrywają, a dialogi, oszczędne i ostre jak brzytwa, nadają narracji realizmu i siły. Matz wykorzystuje retrospekcje oszczędnie, lecz celnie - pogłębiają postaci, nie spowalniając biegu wydarzeń.
Siła scenariusza tkwi w jego gatunkowej hybrydzie: to czystej krwi noir zamknięty w kostiumie westernu. Western wnosi scenerię, motyw ukrytego złota i zasady pojedynku; noir - moralny rozkład, zdradę i wszechobecny fatalizm. Choć punkt wyjścia (skok i schowany łup) jest klasycznym motywem, sposób wprowadzenia elementu Ducha nadaje historii świeżości. To scenariusz bezwzględny - nagradza spryt i karze naiwność, kończąc się gorzkim, mocnym akordem.

Rysunki Philippe’a Xaviera dźwigają narrację z absolutną klasą. Jego realistyczna, gęsta kreska jest jednocześnie dynamiczna i płynna. Xavier z mistrzowską dokładnością oddaje detale świata: zniszczone ubrania, brud, pot, wnętrza barów i moteli, a przede wszystkim - twarze bohaterów, zmęczone, cyniczne, wypalone życiem. Każda postać wygląda jak ktoś, kogo można spotkać na zakurzonej stacji benzynowej w środku zapomnianej drogi.
Dynamika kadrów to najwyższa szkoła filmowego storyboardu. Autor przeplata szerokie panoramy pustyni z klaustrofobicznymi zbliżeniami, szczególnie w trakcie wybuchów przemocy. Kadry są asymetryczne, pełne energii - nawet rozmowy statyczne tętnią napięciem. W scenach akcji rytm jest tak intensywny, że niemal słychać dźwięki wystrzałów.
Planowanie plansz jest perfekcyjne - splashe pojawiają się rzadko, lecz zawsze w kluczowych momentach, uderzając w czytelnika jak fala gorąca. Całość łączy europejską precyzję w detalach z amerykańską brutalnością i estetyką lat 70., co doskonale oddaje duszny klimat opowieści.



Jérôme Maffre w kolorach idzie na całość. Dni są wypalone, aż radioaktywne - żółcie, pomarańcze, czerwienie palą wzrok. To surowe, intensywne, niemal chore… ale piękne. Nocą dominuje błękit i smoła czerni - cienie mają własne kły, a księżyc wygląda jak rozdrapana rana na niebie. Kolorystyka krzyczy emocjami i nadaje komiksowi charakter niemal halucynacyjny.
Jedną z największych zalet komiksu jest jego wizualna siła. Ta historia jest niemal fizycznym doświadczeniem upału, kurzu i strachu. Ogromnym plusem pozostaje też rytm narracji, który wciąga i nie pozwala na chwilę oddechu, bez utraty sensu i psychologii postaci. No i ta aura - przy wielu scenach miałem przed oczami klasyczny film Tarantino.
Dla części czytelników pewną wadą może być schematyczny punkt startowy (ukryty łup po skoku), chociaż Matz zgrabnie go przekształca. Album jest dynamiczny i intensywny, przez co może pozostawić delikatny niedosyt - akcja pędzi, nie dając czasu na dłuższe smakowanie każdej sceny. Wprowadzenie postaci Rufusa- być może ponadnaturalnej - może nie spodobać się zwolennikom twardego realizmu noir.

„Skarb widmo” to solidna, gęsta historia, która przyciąga od pierwszej strony i trzyma aż do ostatniego kadru. Matz i Xavier pokazują, że klasyczne motywy, podane w brudnej, autentycznej formie, potrafią wciąż mocno uderzyć. To komiks dla dojrzałego odbiorcy ceniącego psychologię bohaterów i brutalną akcję.
A po lekturze aż chce się znowu sięgnąć po pozostałe opowieści wspomnianego duetu autorów! Z czystym sumieniem - gorąco polecam!
Zamieszczone w recenzji obrazy pochodzą z omawianego komiksu i zostały wykorzystane wyłącznie w celach informacyjnych oraz promocyjnych, w ramach dozwolonego użytku recenzenckiego. Nie są w żaden sposób używane ani udostępniane w celach szkolenia systemów sztucznej inteligencji.