Czarna seria. Recenzja komiksu

Czarna seria. Recenzja komiksu

Niektóre komiksy mają elegancję opery. Inne smakują jak świeżo parzona kawa i pachną papierem. A są też takie, które cuchną przeterminowanym whisky, walą w pysk stalowym kastetem i zostawiają cię z rozbitym nosem i podbitym okiem, zanim w ogóle zrozumiesz, co się stało. "Czarna Seria" Enrique Sáncheza Abulíego i Jordiego Berneta to właśnie ten trzeci przypadek. Nie pyta, nie ostrzega. Po prostu łamie ci kręgosłup i każe się z tego cieszyć. Jeśli jesteś miłośnikiem moralnych bajeczek o tym, że dobro zawsze zwycięża, możesz śmiało (stąd wy...) iść do domu.

To nie jest komiks dla grzecznych chłopców i dziewczynek. "Czarna Seria" jest jak kaseta VHS znaleziona pod podłogą w opuszczonym barze dla kierowców ciężarówek. Nielegalna, niestosowna i do bólu prawdziwa. To zbiór opowieści o ludziach, którzy dawno przekroczyli granicę - czasem prawa, czasem moralności, a czasem zdrowego rozsądku. Mamy tu degeneratów, morderców, złamanych bokserów, kobiety o ostrych pazurach i facetów, którzy już dawno nie wierzą w żadne zbawienie. I nie ma zlituj się. Każda historia kończy się tam, gdzie inni dopiero zaczynają stawiać pytania.

Cztery razy w mordę

Album podzielono na cztery części, każda jak osobna runda brutalnej bójki. Pierwsza to 23 krótkie historie. Opowieści krótkie, ostre, wyryte żyletką na serwetce w knajpie dla przegranych. W tej części Abulí wpycha cię bez ostrzeżenia w środek akcji, a potem wypuszcza na krawędź z ironicznym śmiechem. Każda opowieść to osobny koszmar, osobne obrzydzenie, osobne "dlaczego ja to czytam". A jednak nie możesz przestać. Jesteś jak ćpun. Potrzebujesz jeszcze jednej historii. Jeszcze jednego brudnego sekretu.

Abulí wrzuca nas w sam środek akcji, bez zbędnych wstępów, pozwalając nam powoli odkrywać motywy i charaktery postaci. Tempo jest zawrotne, a każdy kadr tętni ukrytym napięciem. Zaskakujące zwroty akcji, często okrutne i niespodziewane, wywracają do góry nogami nasze wyobrażenia o moralności i sprawiedliwości. Bohaterowie nie są jednoznaczni, a ich motywacje często są tak samo skomplikowane, jak ludzka psychika. Nie ma tu podziału na dobro i zło, są jedynie odcienie szarości, a często nawet głębokiej czerni.

Dynamika tych historii to jazda bez hamulców. Na kilku stronach autorzy serwują pełnokrwisty dramat, który w normalnej powieści trwałby 300 stron. Każda nowela kończy się z hukiem - czasem ironicznym, czasem obrzydliwym, zawsze bezlitosnym. Abulí wie, jak zamknąć historię jednym ciosem, który łamie kręgosłup. Dosłownie i metaforycznie.

Część druga to już dłuższa historia o miłosnej i romantycznej intrydze, w której główne role odgrywają upadły bokser i żona lokalnego bogacza. Niech Was jednak ta romantyczność nie zwiedzie, bo obok „harlequinów” to nigdy nie stało, natomiast jest to nasiąknięte takim zepsuciem i złą miłością, że raczej dobre gospodynie domowe mogłyby dostać palpitacji serca od samej tylko lektury.

W trzeciej części dostajemy rasowy western w sześciu odsłonach. Wszystkie opowiadania łączy osoba Clinta Eastwooda, tfu… znaczy się niejakiego krowiarza Snake’a. To kowboj pozbawiony jakichkolwiek moralnych hamulców. A do wydarzeń, w których owy kowboj bierze udział, raczej nadawałby się soundtrack w wykonaniu Tommy’ego Lee i jego zepsutej bandy Mötley Crüe aniżeli subtelne nuty Ennio Morricone.

W czwartej części przeniesiemy się trochę w przyszłość i będziemy świadkami ucieczki grupy zwyrodnialców z księżycowej kolonii karnej. Chłopaki tak kochają swoją matkę Ziemię, że nie wyobrażają sobie innego celu na swój powrót. A że między miłością a nienawiścią jest bardzo cienka linia, to bandziory odgrywają się za lata spędzone w niewoli. Boli i to bardzo.

Całość tego wydania zbiorczego uzupełniają dwa krótkie opowiadania prozy oraz dodatkowa galeria rysunków.

Scenariusz pochłania dusze

Enrique Sànchez Abulí to chirurg słowa. Każda linijka jego dialogów tnie jak skalpel. Bez zbędnego gadulstwa, bez liryki. Jego bohaterowie nie opowiadają o uczuciach, oni nimi rzygają, wypluwają je razem z zębami. Dialogi są krótkie, pełne zgryźliwej ironii, brutalnych puent i absurdalnych przemyśleń. Tu morderca potrafi rozważać znaczenie słowa „humanizm” zanim wyśle kogoś na tamtą stronę.

Struktura poszczególnych opowieści przypomina zminiaturyzowane dramaty szekspirowskie przepuszczone przez kanał ściekowy. Wstęp, punkt kulminacyjny, finał - wszystko skondensowane do maksimum. Abulí nie marnuje miejsca. Każda strona to konkret. Każdy bohater dostaje swoją jedną szansę, żeby zabłysnąć, a potem zniknąć w ciemności, często z kulą w głowie.

Największą siłą scenariuszy jest ich bezkompromisowość. Autor nie próbuje moralizować, nie daje nadziei. Jego opowieści to lustrzane odbicie świata, w którym żyjemy tylko że bez filtrów. W tej literackiej ciemni odbijają się nasze najgorsze instynkty: chciwość, zdrada, okrucieństwo, cynizm. To nie jest beletrystyka. To brutalna literatura faktu.

W tym komiksie nie ma miejsca na zbędne uprzejmości czy poprawność polityczną. Jestem przekonany, że dziś takie „dzieło” nie miałoby dziś racji bytu na czytelniczym rynku nowości. Autorzy zostaliby zbesztani z błotem. Dobrze, że jeszcze cały ten chory „cancel culture” nie zablokował tego wydania. Inaczej trzeba by szukać tego gdzieś na czarnym rynku w ciemnych zaułkach zaginionych miast. Także Lost in Time kłaniam się w pas i bardzo dziękuję, że mogłem spędzić wieczór z czymś tak chorym i pokręconym a jednocześnie świetnym i wybitnym.

Czarno-biały świat w pełnym kolorze zepsucia

Graficzna warstwa „Czarnej Serii” to absolutny geniusz Jordiego Berneta. Jego kreska jest ostra, dynamiczna i pełna ekspresji. To nie jest styl grzeczny czy ugładzony, to styl, który oddaje chaos i brud opisywanego świata. Bernet ma niezwykłą zdolność do oddawania emocji na twarzach postaci, od cynicznego uśmiechu po bezdenną rozpacz. Każdy ruch, każdy gest jest nasycony znaczeniem, każdy cień i każde światło opowiada własną historię. Dynamika kadrów jest hipnotyzująca. Bernet mistrzowsko operuje kompozycją, tworząc kadry, które są zarówno estetyczne, jak i funkcjonalne. Często wykorzystuje zbliżenia, aby podkreślić emocje, lub szerokie plany, aby oddać klaustrofobiczną atmosferę miejskiej dżungli. Jego kompozycje są pełne ruchu i energii, nawet w statycznych scenach czuć narastające napięcie.

Brak koloru działa na korzyść, bo to nie jest świat, który potrzebuje czerwieni krwi czy błękitu nieba. To świat, który istnieje w cieniu. Świat światła latarni i ciemnych zaułków. Bernet maluje brudem, kurzem, potem. Widz nie potrzebuje koloru - czuje go w kościach. Świat Berneta to świat, w którym słońce nie wschodzi, a latarnie świecą tylko po to, żeby lepiej było widać, kto zabił.

Perwersja, która uczy i przestrzega przed rzeczywistością

„Czarna Seria” to pornografia przemocy, ale w najlepszym sensie tego słowa. Każdy rozdział obnaża inną część naszej kulturowej hipokryzji. Tu nie ma poprawności politycznej, nie ma etycznych wytrychów, nie ma miejsca na wzruszenia. Jest brutalność, seks, ironia, a wszystko podane z taką estetyczną maestrią, że trudno nie klaskać z zachwytu, choć ręce masz brudne od tej samej krwi, którą widzisz w kadrach.

To idealny przykład tego, jak powinien wyglądać komiks noir: brudny, cyniczny i poruszający. Do zalet zaliczyć można również psychologiczną głębię postaci. Nawet jeśli są to postaci epizodyczne, każda z nich ma swoją historię, swoje motywacje i swoje demony, co sprawia, że są wiarygodne i zapadają w pamięć.

Wadą dla niektórych może być ekstremalna brutalność i cynizm komiksu. „Czarna Seria” nie stroni od przemocy, seksu i wulgarnego języka, co może być odpychające dla czytelników o delikatniejszych nerwach. To nie jest komiks dla każdego i trzeba być na to przygotowanym. Inna wada to brak jasnego przesłania moralnego. Komiks nie oferuje łatwych odpowiedzi ani pocieszenia, pozostawiając czytelnika z poczuciem beznadziei i pustki. Dla niektórych może to być frustrujące, a dla innych uderzające w swojej autentyczności.

Literacki obłęd w świecie gangreny

"Czarna Seria"to komiks, który zostawia w czytelniku blizny.Gryzie i nie przeprasza. Brutalny, piękny i głęboki w swojej płytkości. Przemyślany jak strzał w plecy. I cholernie dobry. To też jedno z najbardziej szczerych dzieł komiksowej sztuki, jakie kiedykolwiek powstały.

Zabierzcie go do łóżka. Przeczytajcie w nocy. A potem śnijcie o tych wszystkich ludziach, którzy próbują przeżyć w świecie, który już dawno ich skreślił. I pamiętajcie - to nie fikcja. To tylko świat, który znałbyś lepiej, gdybyś się częściej przyglądał ludziom w autobusie czy na ulicy.

Dziękuję, Lost in Time, za to, że mieliście odwagę wydać coś tak nieprzyjemnego, a zarazem tak diabelnie dobrego. W czasach, gdy komiksowa scena staje się coraz bardziej sterylna, "Czarna Seria" przypomina, że prawdziwa sztuka rodzi się z bólu. I z błota.

KOMIKS PRZEZNACZONY JEST TYLKO DLA CZYTELNIKÓW 18+

Komiks został wydany przez wydawnictwo Lost In Time.

Tytuł: Czarna seria
Scenariusz: Enrique Sánchez Abulí
Rysunki: Jordi Bernet
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Format: 210x290 mm
Okładka: twarda
Ilość stron: 344 (cz-b)
Rok wydania: 2025
Cena okładkowa: 145 zł

[Współpraca reklamowa] Komiks do przygotowania recenzji otrzymałem od wydawnictwa Lost In Time. Wydawnictwo nie miało żadnego wpływu na moją ocenę opisanego komiksu.